Ile straconych lat?

Fot. Trafnie.eu

Adam Nawałka powołał piłkarzy na towarzyskie mecze z Serbią i Finlandią. Na razie tylko z lig zagranicznych. Niektórych po dłuższej przerwie.

Analizując powołania od razu pomyślałem, że kilku zawodników zapracowało na nie głównie poza... boiskiem. Czyli odpowiednią decyzją, często spóźnioną o kilka lat. Zaczynam od bramkarzy, właściwie jednego. Z kim nie rozmawiam, przyznaje, że dla niego Łukasz Fabiański to obecnie numer jeden w polskiej bramce. Choć niektórzy przyznają też, że jeszcze niedawno nie był ich faworytem. Angielskie media wyśmiewały się przecież z niego na wyścigi, przekręcając mu ironicznie nazwisko, by jeszcze bardziej dopiec - „Flappyhandski” („flap” – panikować i „hand” - ręka).

Było to konsekwencją klopsów jakie zaliczał, gdy wchodził do bramki Arsenalu. A zaliczał, bo rzadko wchodził, więc trudno było oczekiwać cudów w jego wykonaniu, skoro nie grał regularnie. Jak to się stało, że teraz ma naprawdę mocną pozycję? Wreszcie zmienił klub. Odszedł z Arsenalu, gdzie szans na grę nie miał, stając w bramce Swansea City. Nie jest to drużyna, która walczy o Ligę Mistrzów, zarobki pewnie też mniejsze niż w Londynie, ale za to regularnie gra! Jak w klubie, tak w konsekwencji także w reprezentacji.

Fabiański wreszcie jest zdecydowanie nad kreską. Byłby znacznie wcześniej, gdyby lepiej ocenił swoją sytuację w Arsenalu. Jego przykład pokazuje, jak zawodnicy mogą wpłynąć na swój los mądrymi lub ułomnymi decyzjami o zmianie klubu, ewentualnie braku takowej.

No to teraz obrońcy. Moim wybrańcem jest ten, którego nie ma wśród powołanych, czyli Thiago Cionek. Nie ma go, bo stał się transferowym przeciwieństwem Fabiańskiego. Grał regularnie w Modenie, ale wybrał zimą Palermo. Wyższa liga, z pewnością wyższa pensja, tylko cena za to za wysoka. Poznaje Serie A wyłącznie z ławki rezerwowych. Dlatego na udział w EURO 2016 ma prawie zerowe szanse, nawet w roli rezerwowego.

Bartosz Salamon wykonał już na szczęście manewr powrotny. Najpierw, jak Cionek, trafił tam, gdzie nie trzeba. Dał się oślepić blaskiem Milanu. W ojczyźnie stał się bohaterem mediów, ale tylko na kilka dni. Kto potrafił realnie ocenić jego możliwości wiedział, że tam nie ma szans. Przynajmniej w 2013 roku, gdy został oficjalnie zawodnikiem sławnego klubu z Mediolanu. Milan i później Sampdoria to były dla niego za wysokie progi. Odnalazł się wreszcie w Cagliari. Tylko Serie B, ale gra regularnie, stąd powołanie do kadry.

Jeszcze dwóch innych rodaków pobłądziło we Włoszech podobnie jak Salamon. Piotr Zieliński upierał się, że zrobi karierę w Udinese. Wybujała ambicja nie zawsze popłaca, więc wreszcie zrozumiał, że nie zrobi i teraz gra w Empoli. I to tak dobrze, że podobno chce go kilka znanych klubów. Ponieważ mu dobrze życzę, specjalnie ich nazw nie wymienię. Zastanów się dobrze przed kolejnym wyborem!

Na deser zostawiłem sobie tego, którego transfer nabrał kiedyś komicznych wymiarów. Wypychanie na siłę Pawła Wszołka najpierw do Niemiec, a potem do Włoch, dla samego zainteresowanego nie było jednak zbyt wesołe. Pamiętam jego debiut w reprezentacji w spotkaniu towarzyskim z RPA w październiku 2012 roku. Kilka dni później wyszedł w podstawowym składzie na mecz eliminacyjny do mistrzostw świata z Anglią.

Ale zamiast błyszczeć w reprezentacji męczył się dwa i pół roku w Sampdorii, przez pewien okres w towarzystwie Salamona. Odżył dopiero niedawno w Hellas Verona. Tak jak i inni potrzebował kilku lat, by naprawić poprzednie błędy. Chyba raczej kilka lat bezpowrotnie stracone. Nie przekonują mnie argumenty, że dużo się nauczyli w znanych klubach nawet nie grając. Wolę, żeby uczyli się w mniej znanych grając regularnie.

Żeby tak ktoś jeszcze, nie tylko potencjalni reprezentanci, potrafił na ich przykładzie wyciągnąć wnioski. Na razie jest wręcz odwrotnie. Co kilka dni w mediach wyczuwalne niesamowite podniecenie, bo jakiś znany klub chce kolejnego dzieciaka z Polski. Czyli kolejnych transferowych tematów, raczej przykrych, pewnie nie zabraknie...

▬ ▬ ● ▬