Gwiazda na miarę naszych czasów

Thierry Henry oficjalnie zakończył karierę. We francuskich mediach jest przedstawiany jak król. Tylko w jednym kraju specjalnie za nim nie tęsknią.

Należy bez wątpienia do grona najwspanialszych napastników w historii futbolu. Zdobył wszystkie najważniejsze tytuły, z mistrzostwem świata i Europy włącznie, oraz najcenniejsze klubowe puchary. Nie zdobył tylko „Złotej Piłki”, finiszował na drugim (2003) i trzecim (2006) miejscu. Ale nie można być zbyt pazernym. Wystarczała mu przecież ta, która nie była ze złota. Przyznał kiedyś:

„Gdy piłka dochodzi do mojej stopy, jestem szczęśliwy”.

Syn emigranta, który szybko stał się bohaterem nowej ojczyzny swego ojca, dzięki piłce oczywiście. Pokazał co potrafi w lidze w barwach Monaco. To wtedy dostał powołanie do kadry na mistrzostwa świata, które odbywały się we Francji. Zwycięskie mistrzostwa i milion kibiców na Polach Elizejskich w Paryżu w nocy po pokonaniu w finale Brazylii 3:0. Miał zaledwie dwadzieścia lat... Bajkowy początek bajkowej kariery.

Kilka tygodni później przyjechał do Polski razem z Monaco na mecz z ŁKS w Pucharze UEFA. Był już za dobry na ligę francuską. Skusił go Juventus, a później Arsenal, a raczej jego menedżer i rodak.

„Pamiętam pierwszy dzień w klubie, gdy ludzie śmiali się ze słów Arsene'a Wengera, który chciał, bym został liderem ataku Arsenalu” - wspominał po latach swój przyjazd do Londynu. „Poczułem się trochę niepewnie. Spojrzałem na niego robiąc wielkie oczy ze zdziwienia”.

Ale Wenger się nie mylił.

„Za jego kadencji w Arsenalu tylko jeden zawodnik osiągnął ideał – Thierry Henry” - zauważył Bob Wilson, były bramkarz i trener tego klubu.

Henry spisywał się rewelacyjnie w Premier League. Ówczesny menedżer Blackburn Rovers, Graeme Souness, nie miał wątpliwości:

„Jest tylko jeden sposób, by go zatrzymać – za pomocą AK47”.

Francuz został legendą Arsenalu. Pod stadionem klubu w Londynie stoi dziś jego pomnik.

Gdy odchodził do Barcelony w 2007 roku, wyznał:

„Arsenal będzie w mojej krwi i w moim sercu. Powiedziałem, że pozostanę ”Kanonierem” i nie kłamałem, ponieważ jeśli jesteś „Kanonierem”, będziesz nim już zawsze”.

Zakończył karierę w jednej ze „wschodzących” lig, budujących swoją reputację przez angażowanie gwiazd tuż przed emeryturą. Dlatego Henry trafił do amerykańskiej MLS, by przez ostatnie cztery i pół roku bronić barw New York Red Bulls.

“Ludziom w Europie się wydaje, że MLS to łatwa liga i równie łatwo możesz zdobywać w niej bramki” - przekonywał. „Ale to nieprawda. Musisz normalnie walczyć, pokazać kibicom, że potrafisz. Dopiero wtedy zyskasz ich szacunek”.

Henry zyskał go na pewno. Teraz wraca do Anglii, będzie komentatorem stacji Sky Sports. Być może wyrozumiałym dla następców, skoro ma wielki dystans do siebie:

„Nigdy nie uważałem się za gwiazdę. To słowo mi ciąży”...

Ale na tym pięknym wizerunku jest skaza. Końcówka meczu barażowego o awans do finałów mistrzostw świata w listopadzie 2009 roku. Francja grała z Irlandią. W dogrywce Henry zatrzymał piłkę ręką w polu karnym rywali w akcji, po której padła bramka dająca Francji zwycięstwo i bilet na finały do RPA. Powtórki wideo nie pozostawiały wątpliwości, że nie powinna być uznana. Sędzia jednak nie zauważył dwukrotnego (!) zagrania piłki ręką, więc ją uznał.

Dlatego w Irlandii raczej za Francuzem nie będą tęsknić. Za to zawsze będą mu pamiętać wspomnianą akcję. Pomyślałem, że może to wręcz rodzaj symbolu? Jeden z najwspanialszych współczesnych zawodników ma w swoim dorobku wspaniałe oszustwo. Taka jest przecież współczesna piłka, choć padło akurat na niego. Gwiazda na miarę naszych czasów...

▬ ▬ ● ▬