2016-06-12
Gorąca noc w Nicei
Reprezentacja Polski szykuje się do inauguracyjnego meczu z Irlandią Północną na EURO 2016. Kibice obu drużyn też, sprawdzając gotowość do imprezy policji.
Mecz rozpoczął się dla mnie w samolocie z Paryża do Nicei. Obok siedziała starsza pani. Jak się okazało paryżanka, która zaczęła rozmawiać z młodym mężczyzną usadowionym po jej drugiej stronie. Trochę mówił po francusku i zwierzył się, że przyleciał „na futbol”. Tyle zrozumiałem. Skoro tego dnia leciał do Nicei, musiał być z Irlandii Północnej.
Pani obróciła głowę i zapytała czy ja też „na futbol”. Okazało się, że też, wtedy stwierdziła szczerze, że ona futbolem się zupełnie nie interesuje. Ale zrobiła dobry uczynek bo zapoznała mnie z Jonathanem, tak się nazywał jej drugi sąsiad.
Gdy zaczęliśmy rozmawiać, okazało się, że pani z Paryża niespodziewanie włączyła się do konwersacji i wtrąciła uwagę o... Zlatanie Ibrahimoviciu. Czyli jednak skojarzyła, że Szwed od kilku lat zarabiał na życie kopaniem piłki w jej rodzinnym mieście. Szczerze mówiąc za dużo nie mówiła, pokazała tylko wymownym gestem, że musi mieć coś z głową...
Jonathan zdecydowanie wolał jednak wątek związany z niedzielnym meczem. Okazało się, że z dwóch tysięcy mieszkańców jego miasteczka w Irlandii Północnej, aż dwieście osób to Polacy. Podszedł do tego faktu w szerszym kontekście zbliżającego się referendum dotyczącego pozostania Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej:
„Wolałbym, żeby w niej została. A wszystko przez emigrantów...”
Już myślałem, że zacznie narzekać na moich rodaków. Jednak niespodziewanie zakończył wątek tak:
„Choć my z emigrantami problemów nie mamy żadnych. Sami mamy różne problemy, dlatego inni nie chcą u nas mieszkać. Za wyjątkiem Polaków oczywiście”.
Jonathan życzył mi, czyli polskiej reprezentacji, szczęścia we Francji, ale dopiero po inauguracyjnym meczu. Rozpierała go wiara we własny zespół:
„Potrafimy sprawiać niespodzianki. Nie mamy gwiazd. Wy macie Lewandowskiego, ale my trzech solidnych stoperów”.
I zakończył wręcz filozoficznie:
„Teraz jest czas marzeń”.
Na oficjalnej konferencji prasowej przed meczem z udziałem trenera Adama Nawałki nie było za wiele o marzeniach. Raczej, jak zwykle, mało konkretów, dużo okrągłych zdań. Polski szkoleniowiec zaprzeczył, jakoby czuł stres przed inauguracją. I muszę przyznać, że wyglądał na wyjątkowo wyluzowanego. Czy to dobrze, czy źle, przekonamy się w niedzielny wieczór.
Najważniejsza informacja związana była z Kamilem Grosickim. Wyszedł ze wszystkimi na ostatni oficjalny trening. Noga trochę pooklejana specjalnymi plastrami, ale już nie kuleje, tylko normalnie biega. Oby bez problemów przez dziewięćdziesiąt minut.
Poza piłkarzami w sobotę w Nicei ostro trenowali kibice obu zespołów. W tym pięknym nadmorskim kurorcie okupowali liczne restauracje i bary. Na wielkich ekranach telewizorów mogli oglądać mecz Anglików z Rosjanami. Głos komentatora telewizyjnego nagle przerywany był głośnym:
„Polska, biało-czerwoni”...
Wszystko jednak wydawało się być pod kontrolą. Grupy kibiców obu drużyn spokojnie piły piwo przy sąsiednich stolikach. Tylko na skrzyżowaniu dwóch ulic, Rue Saint-François de Paule z Rue Raoul Bosio powstało prawdziwe pobojowisko. Pełno butelek, potłuczonego szkła i puszek po piwie. No i pełno policji, która zamknęła wyjście z tej pierwszej ulicy w drugą, być może po to, by mieć wszystko pod kontrolą.
Coś się musiało tam dziać wcześniej. Karetka zabrała kilka osób, niektóre z obandażowanymi głowami. Ale w powietrzu nie czuło się zupełnie atmosfery awantury. Kibice obu reprezentacji dalej raczyli się trunkami stojąc obok siebie. Inni postanowili uwiecznić ten moment robiąc sobie fotki na tle policjantów w pełnym rynsztunku.
Tekstu tuż przed inauguracyjnym meczem Polaków nie można kończyć w ten sposób. Gdy drużyna prowadzona przez Jerzego Engela walczyła o awans do finałów mistrzostw świata w 2002, przed decydującym starciem z Norwegami pierwszego września, selekcjoner pokazał zawodnikom film dokumentalny o początku drugiej wojny światowej.
Ja zaproponuję zupełnie inny patriotyczny wątek. W biurze prasowym w Nicei spotkałem wolontariuszkę Annę Hołodniak. Urocza dziewczyna z typową słowiańską urodą, ozdoba tego biura [przekonajcie się sami oglądając galerię na końcu tekstu]. A do tego można się od niej uczyć patriotyzmu. Mówi czyściutko po polsku, choć urodziła się i wychowała w Kanadzie! Jej rodzice pochodzący z Nysy muszą bardzo kochać Polskę, skoro tak dobrze nauczyli córkę rodzimego języka. Teraz Ania mieszka w Portoryko, gdzie studiuje okulistykę.
Marzy o awansie reprezentacji Polski do fazy pucharowej. To byłby dla niej piękny prezent, szczególnie po deklaracji, którą od niej usłyszałem:
„Ja tylko urodziłam się w Kanadzie, ale czuję się Polką”!
Zuchy Nawałki, wygrajcie ten mecz dla niej!
▬ ▬ ● ▬