2023-03-29
Głupie i głupsze
Po meczu z Albanią przelała się przez media kolejna fala komentarzy podsumowujących początek eliminacji do Euro 2024. Raczej mocno krytyczne i…
Nowy selekcjoner Fernando Santos zapowiadał przed meczami z Czechami i Albanią walkę o sześć punktów. To był jego cel, przynajmniej oficjalnie deklarowany. Nie wiem, czy nie na wyrost, ale rozumiem, że musiał tak mówić, bo każda inna deklaracja na początku pracy na nowym stołku zostałaby odebrana przez rodzime media jako minimalizm. A nie po to go przecież zatrudniano. Nie po to media i tak zwani eksperci trąbili, że „awans jest obowiązkiem”, by teraz przyjmować do wiadomości, że remis w Pradze nie byłby wcale takim złym rezultatem. Taki rezultat wziąłbym w ciemno, bo przecież już w styczniu przestrzegałem:
„Oczywiście eliminacje w teorii wydają się trzy razy łatwiejsze od tych do ostatnich mistrzostw świata. Ale przecież nikt się przed Polakami nie położy i nie odda bez walki punktów. A już pierwszy mecz, z Czechami w Pradze, będzie potencjalnie najtrudniejszy. Nie jest to najlepszy scenariusz dla drużyny mocno skacowanej po mistrzostwach w Katarze, biorąc pod uwagę jak odebrano jej wyniki, i do tego z nowym selekcjonerem bez żadnej wcześniejszej możliwości sprawdzenia czegokolwiek i kogokolwiek. Jeśli nie daj Boże coś pójdzie nie tak, a każdy wynik wydaje się realny, w następnym spotkaniu rywalem będzie Albania, z którą była nie tak dawno szalenie trudna przeprawa z podtekstami w Tiranie. Spacerku i łatwych punktów też lepiej z góry nie zakładać”.
Niestety kolejny raz się okazało, że inni wiedzą lepiej. Gdy przeglądam teraz komentarze po dwóch pierwszych meczach Santosa, odnoszę wrażenie, że niektórzy zawsze wiedzą lepiej. A wiedzą dlatego, bo pamięć mają krótką.
Czytam, kto zawiódł w dwóch meczach i listę otwiera Robert Lewandowski. Na pewno nie były najlepsze w jego wydaniu choćby dlatego, że bramki nie strzelił, a przecież swoim seryjnym ich zdobywaniem wszystkich do tego przyzwyczaił. Choć bliski był posłania piłki do siatki w meczu z Albanią po naprawdę błyskotliwej akcji nazwanej „majstersztykiem”, gdy... (za: przegladsportowy.onet.pl):
„...w 63. minucie dał popis swoich umiejętności. (...) otrzymał futbolówkę tuż przed polem karnym, efektownie minął kilku rywali i przelobował bramkarza rywali — Thomasa Strakoshę. Do pełni szczęścia zabrakło jedynie, by futbolówka wpadła do siatki, bo tuż sprzed linii bramkowej wybił ją jeden z obrońców rywali”.
Gdyby to wpadło, jego krytycy mieliby problem. A tak wielu z nich ma problem głównie z pamięcią. Dlatego pytam – gdzie są dziś wszyscy autorzy peanów i laurek poświęconych Lewandowskiemu, twórcy komitetów budowy jego pomników, którzy wręcz terroryzowali otoczenie natrętnym wymaganiem, by tytułować go – „najlepszy piłkarz świata”? Wtedy się z tego naśmiewałem, a dziś pytam – gdzie jesteście, dlaczego go nie bronicie? Czyżby „najlepszy piłkarz świata” tak szybko mógł przestać być najlepszy? A może ktoś się wreszcie uderzy w pierś i przyzna, że próba dyskredytowania na jego tle Leo Messiego była zwykłą głupotą? Tak jak głupotą jest teraz bezrefleksyjne kopanie ciągle najlepszego polskiego piłkarza zbierającego cięgi także za nie swoje grzechy, kiedy reprezentacja nie osiąga wyników, których się od niej oczekuje.
Przeczytałem, że na grę Polaków nie dało się patrzeć. Ale oglądanie ich meczów nie jest obowiązkowe. Kto szuka piękna, niech się przerzuci na łyżwiarstwo figurowe. Polska grała naprawdę pięknie w 1974 roku na mistrzostwach świata w Niemczech. Kto tęskni za takim stylem idących w parze z doskonałymi wynikami, niech ogląda archiwalne mecze.
Polska reprezentacja, czyli drużyna średniej klasy europejskiej, co od wielu lat podkreślam, nie ma potencjału, by zachwycać piękną grą. Z silnym rywalem może najwyżej wymęczyć jakiś pozytywny rezultat. Przestańcie więc wygadywać i wypisywać brednie o super ofensywnym czy pięknym stylu.
Gdy czytam jak bardzo zawiódł Jakub Kiwior, zastanawiam się, czy to ten sam, którego jeszcze niedawno wychwalano na wyścigi, po jego debiucie w kadrze w ubiegłym roku? Zaryzykuję dość karkołomną, ale tylko z pozoru teorię, że bardzo słaby występ Kiwiora w Pradze nie był winą… Kiwiora.
Zagrał, jak potrafił najlepiej. Ale jak miał zagrać dobrze, skoro w tym roku prawie w ogóle nie grał. Gdy inni zachłystywali się jego transferem do Arsenalu Londyn, robiąc wywiady z agentem zawodnika, zwróciłem uwagę, że zamienia regularne występy w Serie A na permanentną ławę w Premier League.
Gdyby potencjał polskiej piłki był większy, pewnie by z Czechami nie zagrał. Ale zagrał, bo wypadł z powodu kontuzji Kamil Glik. I zagrał w kolejnym meczu z Albanią, choć na lewej obronie, bo jeszcze słabiej z Czechami wypadł zmieniony już w przerwie Michał Karbownik. Santos nie jest idiotą i nie ryzykowałby takiego ustawienia, gdyby miał większy wybór. A Kiwior spisał się w drugim meczu znacznie lepiej niż w pierwszym.
I na koniec chyba najgłupszy komentarz. Tomasz Hajto, robiący za eksperta w Polsacie Sport, tak ocenił starcie Matty’ego Casha na samym początku meczu z Czechami (za: expressilustrowany.pl):
„Uważam, że po zderzeniu wiedział, że będzie zmieniony i wręcz udał kontuzję. Zszedł, bo wiedział, że zejdzie”.
Okazało się, że piłkarz…:
„...będzie pauzować znacznie dłużej niż zakładano. Szczegółowe badania po powrocie do klubu wykazały naderwanie drugiego stopnia mięśnia łydki. A to poskutkuje trzytygodniową pauzą. Jeśli Cash wróci dopiero w drugiej połowie kwietnia to w Aston Villi przepadną mu spotkania z Chelsea, Leicester i Nottingham”.
Widać, ze „udawanie kontuzji” Cashowi wychodzi świetnie, skoro nawet w klubie dali się nabrać i każą mu aż tak długo pauzować. Szkoda, że innym znacznie lepiej wychodzi udawanie ekspertów.
▬ ▬ ● ▬