Ferrari? Brzmi znajomo

Fot. Trafnie.eu

Zakończone w środę zimowe okno transferowe ciągle jest piłkarskim tematem tygodnia. Przy okazji można się dowiedzieć kilku ciekawych rzeczy.

Oficjalne zestawienia dotyczące okna transferowego nie są specjalnie zaskakujące dla kogoś, kto choć trochę siedzi w temacie. Bo co to za sensacja, że kluby angielskie wydały najwięcej? No a kto ma wydawać, jeśli nie one? 

Że strasznie dużo? Według raportu firmy Deloitte kluby angielskiej ekstraklasy wyłożyły na transfery aż 430 milionów funtów. Najwięcej w Europie, bo najwięcej zarabiają, co dowiódł inny raport tej samej firmy opublikowany w styczniu. 

Że kolejny rekord? Jeśli Neymar kosztował w lecie 222 miliony euro, sensacją by było, gdyby kolejno okno transferowe nie przyniosło kolejnego rekordu. Skoro dla Anglików 25 milionów funtów za piłkarza to „stosunkowo tanio”, 430 milionów można uznać za stosunkowo normalne wydatki. Kto bogatym zabroni?

Jednak po zakończeniu okna transferowego zawsze najbardziej ciekawi mnie co innego. Szukam wypowiedzi zawodników, którym udało się zmienić kluby po niekoniecznie najlepszym dla nich okresie w karierze. Gdy wreszcie mają szansę podnieść się z ławki, a często nawet z miejsca na trybunach, wtedy języki potrafią się rozwiązać. 

Dlatego z zaciekawieniem przeczytałem informację, że Dominik Nagy odchodzi z Legii. To jeden z piłkarzy, który prawie wywraca się pod ciężarem własnego ego. Pomyślałem, że teraz to już przeczołga wszystkich przy Łazienkowskiej, którzy nie poznali się na jego bezgranicznym talencie i nawet na pewien czas zesłali go do rezerw. 

Niestety okazało się, że Nagy jest tylko wypożyczony na rok do Ferencvárosu Budapeszt. Czyli wrócił na Węgry, ale jego pracodawcą pozostaje Legia, która na dodatek zastrzegła sobie, że może go wcześniej ściągnąć do Warszawy. Na sensacyjne opinie na razie raczej nie ma więc co liczyć. 

Nagy’ego wyręczył dawny kumpel z drużyny Albańczyk Armando Sadiku. Też rozstał się z Legią, jednak już definitywnie. Został sprzedany do hiszpańskiego Levante. Ciekawe, bo z piłkarskiej prowincji trafił do europejskiej ekstraklasy. 

Jeszcze ciekawsze jest spostrzeżenie jakim podsumował swój transfer. Nie mógł zrozumieć dlaczego w Warszawie nie potrafili dostrzec jego zalet (za: przegladsportowy.pl): 

„To że nie grałem, to jak mieć ferrari i trzymać je w garażu, zamiast nim jeździć”.

Pyszne porównanie. Dotąd w Legii był tylko jeden „Ferrari”. Taki pseudonim miał Tadeusz Nowak, napastnik grający w warszawskim klubie w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Swojego przydomka nie zawdzięczał zamiłowaniu do luksusowej marki samochodów, ale szybkości, z jaką poruszał się po boisku.

Później grał jeszcze w angielskim Bolton Wanderers, co było czymś wyjątkowym. Polskich piłkarzy grających w zachodnich klubach można było wtedy, bez żadnej przesady czy przenośni, policzyć na palcach jednej ręki. Dziś Nowak ma swoją pamiątkową cegiełkę przed stadionem w Boltonie. 

Nie wiem, co pokaże w nowym klubie Sadiku. Nie wiem, czy zasłuży na przydomek „Ferrari”. Na pewno jednak szybciej zarobi w Hiszpanii na to luksusowe samochodowe cacko niż w Polsce. 

▬ ▬ ● ▬