Dzieciaki wam wszystko wynagrodzą!

Fot. Trafnie.eu

Obejrzałem dwa mecze i jestem pod wrażeniem. Nie grały w nich żadne  gwiazdy, ale może właśnie byłem świadkiem narodzin jakieś przyszłej gwiazdy?

Jarosław Tomczyk jest moim dobrym znajomym mieszkający w Bukownie, miasteczku położonym w połowie drogi między Katowicami i Krakowem. Przed ośmioma laty założył tam szkółkę piłkarską Orbita. Jako ojciec dwóch synów chciał stworzyć im możliwość treningów na przyzwoitym poziomie. Razem z rodzicami powołał do życia stowarzyszenie, pod opieką którego szkółka mogła formalnie rozpocząć działalność.   

Od kilku lat zapraszał mnie na mecze swojego klubu. Wreszcie nadarzyła się idealna okazja. Reprezentacja Polski grała w ciągu czterech dni w Chorzowie z Portugalią i Włochami. Pomiędzy jej spotkaniami zobaczyłem też w akcji dzieciaków biegających za piłką w Bukownie.     

Jarek jest prezesem Orbity już drugą kadencję. Za kilka dni odbędą się wybory na trzecią, ale na pewno nie zamierza kandydować.

„Czuję się trochę zmęczony” - zdradził.

Orbita to klubik przez który w ciągu ośmiu lat przewinęło się sześćset dzieciaków! Dziś w ośmiu drużynach trenuje nieco ponad stu chłopców. Klub pasjonatów, bo stworzyli go z niczego i nie służy do zarabiania pieniędzy, jak wiele innych szkółek. Rodzice płacą miesięcznie za swoje pociechy siedemdziesiąt złotych. Raczej niewiele w polskich realiach.

„Nie wiem jakim cudem przez tyle lat udało się to finansowo pospinać” - zauważył Tomczyk. „Nasz budżet to około trzysta tysięcy złotych rocznie. Przy tej liczbie zespołów, naprawdę niewiele. Dwie trzecie to składki rodziców. Niestety tylko niecałe piętnaście procent budżetu stanowi gminna dotacja. Stanowczo za mało. To jedna trzecia dofinansowania dla lokalnego klub z A klasy, który wiosną z hukiem i w kompromitujących okolicznościach spadł z bardzo słabej okręgówki. Zapomnieli zapłacić za kartki, w efekcie kluczowy mecz przegrali walkowerem...”

Pan prezes postanowił oddać stery innym:

„Są chętni, mają mnóstwo energii, więc klub na pewno nie zginie”.

Po dwóch kadencjach szefowania Orbicie ma się czym pochwalić:

„Odnieśliśmy wiele sukcesów. Brązowy medal rocznika 2002 w ogólnopolskim finale turnieju „Piłkarska kadra czeka”, finał Pucharu Dunaju w Wiedniu przegrany z czeskim Brnem, w którym wystąpiliśmy jako pierwszy w historii polski zespół. Graliśmy także w Dreźnie, Salzburgu, Budapeszcie, Ołomuńcu, Ostrawie, Gdyni, Zamościu, Wrocławiu.... Graliśmy przeciw BATE Borysów, Fulham Londyn, Besiktasowi Stamuł, Sturmowi Graz, Karpatom Lwów, o polskich firmach nie wspominając. W sierpniu w bardzo mocno obsadzonych Future Cup w Budapeszcie zajęliśmy siódme miejsce. Za nami było BATE, Lugano czy Slovan Bratysława. Zremisowaliśmy tam 0:0 z Galatasaray Stambuł, z którym na zdrowy rozum taki klub jak Orbita w ogóle nie powinien grać. A my jeszcze nie daliśmy im się ograć!”

Najważniejsze dla niego jest jednak co innego:

„Najbardziej cieszy, że ponad dwudziestu wychowanków Orbity występuje dziś w takich klubach, jak Wisła Kraków [trzech w Centralnej Lisze Juniorów], GKS Katowice, Termalika Nieciecza, Rekord Bielsko-Biała, Rozwój Katowice czy Zagłębie Sosnowiec. Kolejni na pewno będą ruszać w świat. Wierzę, że któryś zagra kiedyś w reprezentacji Polski! Ale najbardziej wierzę, że dzięki wychowaniu przez Orbitę wielu z nich przeżyło coś fajnego, co ukształtuje ich jako lepszych ludzi”.

Miałem okazję zobaczyć w dwóch meczach być może jakąś przyszłą gwiazdę. Jednym rocznika 2006 na boisku trawiastym, kiedy Orbita grała z Polonią Bytom. Drugim rocznika 2009 na „Orliku”, czyli pojedynek młodych zuchów z Bukowna z MUKP Dąbrowa Górnicza.

Takie mecze powinny być obowiązkowe dla wszystkich kibiców regularnie oglądających spotkania w dorosłym futbolu. Wyniki nie miały dla mnie żadnego znaczenia. Ważniejsze było to, że dzieciaki grały uczciwie. Jeszcze nikt nie udawał fauli, ani kontuzji. Gdy jeden leżał na boisku po twardym starciu, jego kolega krzyknął:

„Trenerze, on płacze...”

Mecz na chwilę przerwano, a trener zajął się kontuzjowanym malcem, który wrócił do gry.
Młodzi piłkarze w każde zagranie wkładali mnóstwo serca i ambicji. Niektórzy, jeszcze słabsi fizycznie od rówieśników, walczyli z niewiarygodnym zacięciem. Trenerzy często krzyczeli - „Brawo, brawo...” - nawet gdy nie wszystko im wychodziło, gdy odbijali się od większych i czasami starszych o rok czy dwa rywali.

Oto los najzdolniejszych, którzy grają awansem ze starszymi rocznikami. Rok czy dwa różnicy w tym wieku to przepaść. Ale też okazja do kształtowania charakteru, nieustannego zmagania się z przeciwnościami, które w efekcie mogą kiedyś okazać się zbawienne.

Tak było przecież z malutkim i chudziutkim Robertem Lewandowskim, który występował w drużynie Varsovii z chłopcami dwa lata starszymi. Gdy potem dorósł i zmężniał, już nikt nie mógł dać mu rady, nie potrafił powstrzymać na boisku.

Gdy patrzyłem na tych dzieciaków, wydawało mi się, że walczą z taką ambicją, jakby to był ich najważniejszy mecz w życiu. I radość po zwycięstwie też była wyjątkowa. Wszyscy ściągnęli koszulki, a jeden je zebrał i pofrunęły w niebo, gdy reszta wirowała  w szaleńczym kółku (patrz - galeria na końcu tekstu).

Nie wiem, czy któryś zostanie wielkim piłkarzem. Nie wie, czy któryś zostanie nawet solidnym ligowcem. Ale wiem, że ich występy mogą być skuteczną odtrutką na wszystkie frustracje związane z dorosłym futbolem. Dlatego apel – chodźcie oglądać mecze dzieciaków! Wszystko wam wynagrodzą...    

▬ ▬ ● ▬

Galeria