Do końca?

Fot. Trafnie.eu

W meczu zapowiadanym jako ligowy szlagier Legia pokonała w Warszawie Raków Częstochowa 3:1. Przed szlagierami nigdy nie mam wielkich oczekiwań, ale…

To taki rodzaj działania profilaktycznego, żeby się nie rozczarować, bo pojedynki na szczycie, jak ten lidera z drugą drużyną w tabeli, zanim się rozpoczną, w mediach przypominają niestety wielkie bicie piany. Bywa, że zbyt wielkie, więc próbuję się wcześniej jakoś zabezpieczyć, by później nie leczyć się z kaca po wielkim rozczarowaniu, gdy zachowawcza gra obu drużyn sprawia, że widowisko jest zwyczajnie nudne.

Tym razem na szczęście ostrożność okazała się zbędna. Na meczu Legii z Rakowem trudno się było nudzić, bo działo się w nim wiele, chwilami nawet chyba za wiele. Mam na myśli kluczowy moment, gdy sędzia Piotr Lasyk podyktował rzut karny dla Rakowa dziesięć minut po przerwie, przy prowadzeniu Legii 2:1. Bartosz Slisz za daleko wypuścił piłkę we własnym polu karnym, a gdy próbował naprawić błąd, nadepnął na stopę Vladislavsa Gutkovskisa. Lasyk po analizie VAR karnego odwołał.

Karnego więc nie było, a potem Legia strzeliła trzecią bramkę, w konsekwencji kończąc serię Rakowa 21 ligowych meczów bez porażki, w tym 18 zwycięstw. Jego trener Marek Papszun był wściekły po odwołaniu karnego:

„Nie wiem dlaczego odwołany. W szkoleniach [trenerów] chyba już nie będę uczestniczył, bo dopiero nam pokazywali taką sytuację (...). Jesteśmy poddawani szkoleniom, widzimy coś na szkoleniu, a potem coś innego w interpretacji sędziowskiej. Czyli opowiadanie historii, że ktoś kogoś nie widział, w ogóle absurdalne sytuacje, to trudno się nie denerwować. Jesteś szkolony, widzisz coś i pokazują ci to na klipach, i później jest mecz i interpretacja jest zupełnie inna, bo ktoś kogoś nie widział. W ogóle jakaś absurdalna argumentacja sytuacji. Większość fauli polega na tym, że ktoś kogoś nie widzi, bo tak to by go nie faulował”

Oglądałem powtórkę starcia Slisza z Gutkovskisem i nie mam wątpliwości, że to był typowy, brutalny „stempel”, jak podobne zagrania są nazywane w piłkarskim slangu. I nie ma dla mnie znaczenia, czy jeden (faulujący) nie widział drugiego (faulowanego). Ale już usłyszałem wyjaśnienia sędziowskiego eksperta w jednym z programów telewizyjnych, że absolutnie karnego być nie powinno, więc czegoś nie rozumiem. Jeśli takie zagrania są dopuszczone przez przepisy, przepisy powinny być natychmiast zmienione, bo wydają się absurdalne!

Sprowadzanie jednak wyniku meczu do tej sytuacji byłoby uproszczeniem, co zauważył także Papszun:

„Pierwsza połowa słaba po prostu. Brakowało nam pewności siebie w tych działaniach”.

Bo Rakowowi ten mecz z pewnością nie wyszedł. Chyba nie tylko ja spodziewałem się po nim więcej. Legia go perfekcyjnie wypunktowała, zdobywając aż trzy bramki. Zagrała bardzo dobrze i zasłużyła na zwycięstwo. Jednak opinie, na które trafiłem, że to był jej „fenomenalny występ”, są już przegięciem stającym się niestety normą w mediach. W drugiej połowie miała wyraźne problemy z wyjściem spod pressingu, czego dobitnym przykładem sytuacja z (nie podyktowanym) karnym, więc do „fenomenalnego występu” jeszcze trochę brakowało. Jednak z pewnością sztuką jest odnieść dość pewne zwycięstwo z silnym rywalem i za to trzeba ją chwalić.

Choć z pochwałami nie należy przesadzać, bo tylko przypomnę, że jeszcze niedawno w podobnym tonie był chwalony Raków jako drużyna, która po zdobyciu mistrzostwa ma szansę wreszcie awansować (nawet!) do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Sobotni mecz pokazał, że nie posiada jeszcze potencjału, by takie oczekiwania zaspokoić. Słabo radził sobie w defensywie, co zauważył też Papszun:

„Tak jak przewidywaliśmy, że tutaj będzie początek trudny, przy tej atmosferze, przy tej też dobrej dyspozycji rywala. Natomiast nie spodziewaliśmy się, że w tak prosty sposób stracimy bramki”.

Dwie po dośrodkowaniach i złym kryciu rywali, pozwalając im na oddanie skutecznych strzałów głową. Jedną, gdy piłkarze Legii świetnie Raków „rozklepali” w polu karnym.

Pozostaje on liderem, ale jego przewaga nad Legią zmniejszyła się z dziewięciu do sześciu punktów. Ciągle dużo, ale zawsze można taką przewagę stracić, jeśli drużyna w pozostających do końca sezonu ośmiu kolejkach straci tę pewność siebie, której utratę w Warszawie zauważył jej trener.

Kibice Legii przygotowali przed meczem efektowną oprawę. Na jednej z trybun zaprezentowali kartoniadę z napisem: „Do końca”. Na pewno zmniejszenie dystansu pomiędzy dwoma drużyna zapowiada więcej emocji w końcówce ligi w walce o mistrzostwo, z czego można się cieszyć. Czy rzeczywiście do samego końca, do ostatniej kolejki?

▬ ▬ ● ▬