Dlaczego ich nie chwalicie?

Reprezentacja Polski przegrała w Warszawie ze Szkocją 1:2 i spadła z najwyższej dywizji Ligi Narodów. To prowadzi do całkiem ciekawych wniosków.

Angielski reżyser Alfred Hitchcock byłby dumny z obu drużyn, ponieważ zwykł mawiać, że film musi się zaczynać od trzęsienia ziemi, a potem napięcie powinno rosnąć. I mecz rzeczywiście się zaczął od takiego trzęsienia, bowiem reprezentacja Polski straciła bramkę już w trzeciej minucie po akcji Bena Doaka, wschodzącej gwiazdy szkockiej piłki, który wypracował pozycję do jej zdobycia Johnowi McGinnowi.

Ale zanim do tego doszło gospodarze przez pierwsze dwie minuty przeprowadzili trzy akcje meldując się tyle razy w polu karnym rywali. Niestety bez efektu bramkowego. Utrata gola ich na szczęście nie załamała, ruszyli do ataku. Wypracowali sobie kilka sytuacji, które mogły (powinny) zakończyć się wyrównaniem, jednak się nie zakończyły. Broniący się goście atakowali z kontry, trafiając piłką w słupek i poprzeczkę. Naprawdę trudno się było nudzić.

Polacy wyrównali po godzinie gry, gdy przytomne podanie Piotra Zielińskiego zamienił na bramkę Kamil Piątkowski pięknym strzałem w jej górny róg. Ten remis dawał im trzecie miejsce w grupie i możliwość rywalizacji w barażach o utrzymanie w najwyższej dywizji Ligi Narodów. Gdy wydawało się, że mecz zakończy się wymarzonym rezultatem, w trzeciej minucie doliczonego czasu gry (!) Andrew Robertson zdobył strzałem głową zwycięską dla Szkotów bramkę.

Michał Probierz powiedział na konferencji prasowej, że „zabrakło nam jednej minuty”. Zawsze w takich sytuacja powtarzam, że nie tyle zabrakło, tylko drużyna była o tę minutę za słaba, żeby zremisować.

Poza tym rodzime media i kibice mają niestety bardzo krótką pamięć, pamiętając tylko to, co warto zapamiętać. Przecież w doliczonym czasie gry, nie potrafiąc utrzymać korzystnego remisu, podarowaliśmy Szkotom bramkę, jak oni podarowali nam zwycięstwo we wrześniowym meczu w Glasgow (też w doliczonym czasie), gdy bezmyślnie sfaulowany Nicola Zalewski wykorzystał przyznany Polsce rzut karny!

Dla wszystkich, którzy narzekają na porażkę, mam dobrą radę. Zamiast znęcać się nad piłkarzami, zacznijcie ich… chwalić. Przypomniały mi się bowiem finały mistrzostw świata w Katarze i rozpętana po nich histeria. Polska wyszła wtedy z grupy, ale rozkapryszonym rodakom nie podobał się styl gry ich reprezentacji. Za mało ofensywny, dlatego podobno „nie dało się na nią patrzeć”.

W poniedziałkowy wieczór na pewno dało się na nią patrzeć. Szkocki menedżer Steve Clarke nie mógł się przecież nachwalić Polaków za ich ofensywny styl. Szczególnie dla widza niezaangażowanego emocjonalnie mecz był wręcz wspaniały do oglądania. Szybkie tempo, mnóstwo sytuacji, trzymające w napięciu akcje od pierwszej, dosłownie, do ostatniej minuty.

Dlatego mam do tych, którzy nie mogli patrzeć na Polaków w Katarze pytanie – dlaczego ich teraz nie chwalicie? Przecież wreszcie grają tak, jak chcieliście, wybitnie ofensywnie. A że nie przynosi to dobrych wyników? Trzeba mieć trochę oleju w głowie, by tę zależność wreszcie zrozumieć, biorąc pod uwagę jakimi dysponuje się piłkarzami.

▬ ▬ ● ▬