2013-07-10
Definitywny koniec miodowego miesiąca
Roman Kosecki wreszcie głośno powiedział to, co lepiej zorientowani wiedzieli od dawna. Jego współpraca ze Zbigniewem Bońkiem jest daleka od ideału.
Należałoby zapytać – czy mogła być inna? Nie sądzę. Boniek, zręczny polityk, namaścił Koseckiego na swego wiceprezesa. Ten przyjął propozycję współpracy, która od początku przypominała małżeństwo z rozsądku. A że miesiąc miodowy był długi, wszystko wydawało się przebiegać w idealnym porządku. Zewsząd „ochy” i „achy”, biorąc pod uwagę rozkochanie znacznej części mediów w nowym prezesie. Tylko osoby lepiej zorientowane w temacie nieśmiało nadmieniały, że trochę iskrzy na samej górze.
Wyraźne tąpnięcie nastąpiło na czerwcowym zjeździe PZPN. Próbowano na nim przeforsować nowy statut, który zakazywałby politykom startu w kolejnych wyborach na prezesa związku. Kosecki zabrał głos i powiedział, że mu się to nie podoba. Raczej trudno było oczekiwać, że powie coś innego. Boniek stwierdził, później w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”, że: „Postawą Romka jestem zawiedziony. Oczywiście może się ze mną nie zgadzać, ale kłócić powinniśmy się za zamkniętymi drzwiami. Natomiast na zewnątrz powinniśmy iść z jednym stanowiskiem. Takie są zasady demokracji”.
Zaczęły pojawiać się tytuły w stylu – „Wojna w PZPN”. Czyli nowe wróciło. Klakierzy w szoku, reszta chyba niezbyt zdziwiona.
Dzisiejszy wywiad Koseckiego dla „Rzeczpospolitej” nie pozostawia wątpliwości, że to definitywny koniec miodowego miesiąca. Wiceprezes wali już otwartym tekstem. Na pytanie – „Jak się panu pracuje w PZPN?” – odpowiada: „Średnio. Jestem pomijany, a krytykuje się mnie, sugerując, że jestem betonem”.
Kosecki odniósł się też do sprawy związanej z sędzią Siejewiczem, o której pisałem wczoraj. Nasze stanowiska są podobne. Jest za ukaraniem arbitra… „Ale mam nadzieję, że przy tej okazji dojdzie do dyskusji. Ukaraliśmy sędziego, ale przecież prezes związku sam na jednym z portali reklamuje zakłady bukmacherskie, czyli zachęca do gry. To jest dla Zbyszka Bońka bardzo niekomfortowa sytuacja”.
Zdaje sobie sprawę, że prawo tego nie zabrania, jednak: „Prawo nie, są jednak jeszcze dobre obyczaje. Nie słyszałem, żeby jakiś inny prezes związku piłkarskiego brał udział w podobnej reklamie”.
Trochę tragikomiczny wyraz ma odpowiedź na pytanie czy członkowie zarządu PZPN pobierają jakieś pieniądze: „Nie wiem. Ja nie. Podobno są jakieś premie uznaniowe i inne formy gratyfikacji, karty kredytowe. Jedni z nich korzystają, inni nie. Nie mam duszy śledczego, żeby to sprawdzać, ale może kiedyś ktoś będzie musiał to zrobić”.
Jeśli nie wie tego wiceprezes związku, to kto ma wiedzieć?
Przypomnę puentę pierwszego artykułu na tej stronie z października ubiegłego roku, zaraz po wyborach w PZPN: „W polskiej piłce jeszcze może być wesoło. A czy będzie też lepiej? Sie okaże…” Na razie, niestety, się sprawdza.
▬ ▬ ● ▬