Czy to możliwe?

Fot. Trafnie.eu

Raków Częstochowa przegrał 0:1 z FC København pierwszy mecz ostatniej rundy kwalifikacyjnej do Ligi Mistrzów. Szanse na awans wyraźnie stopniały, ale...

W dwóch poprzednich rundach Raków musiał się mierzyć nie tylko z rywalami, ale i pogodą. Zarówno w azerskim Baku, jak i w cypryjskim Limassol panowały nieznośne upały zwielokrotnione jeszcze ogromną wilgotnością wzmagającą odczucie gorąca. Choć z trudem, zdołał sobie jednak z tym poradzić. We wtorkowy wieczór pogoda znów odegrała kluczową rolę, przynajmniej moim zdaniem, w jego występie w jeszcze większym stopniu.

Tuż przed początkiem meczu zaczęło w Sosnowcu (tam Raków od czwartej rundy musi rozgrywać domowo-wyjazdowe mecze, ponieważ na tym etapie rozgrywek stadion w Częstochowie nie spełnia już wymogów stawianych przez UEFA) mocno padać. Ulewa skończyła się mniej więcej po kwadransie. W tym czasie padła jedyna bramka dla FC København. Piłkę z lewego skrzydła starał się dośrodkować Mohamed Elyounoussi. Trafił nią w Bogdana Racovițana. Po rykoszecie odbiła się jeszcze od murawy wpadając przy bliższym słupku do siatki. Zaskoczony Vladan Kovačević nie zdołał jej wybić. Uważam, że decydujący wpływ na to miał fakt nabrania przez piłkę większej szybkości po odbiciu od mokrej murawy po ulewie i związanego z tym poślizgu.

Takie nie wiadomo co, a jednak bramka. Bramki nie dzielą się jednak na piękne i brzydkie, ale na uznane i nieuznane. W tym przypadku nie było podstaw, by jej nie uznać. Były, gdy Raków jeszcze przed przerwą wyrównał po naprawdę ładnej akcji, w której jeden z jego piłkarzy był na, dosłownie, milimetrowym spalonym. Nieważne jednak, czy milimetrowym, czy kilkumetrowym. Kryteria dla spalonego są takie same w obu przypadkach. Twarde prawo, ale prawo.

Raków w drugiej połowie mocno naciskał rywali z Danii, a w doliczonym czasie gry wręcz nie wychodził z ich pola karnego. Trzeba jednak przyznać, że nie zdołał stworzyć sobie żadnej klarownej sytuacji do zdobycia bramki. Ta uwaga dotyczy też piłkarzy FC København. Czyli jedni i drudzy dość dobrze bronili albo słabiej atakowali. Każdy może zinterpretować wydarzenia na swój sposób w zależności od tego, jak patrzy na piłkę.

Zawodnicy Rakowa odgrażali się w pomeczowych wypowiedziach, że jadą na rewanż do Kopenhagi po zwycięstwo. Czyli ciągle wierzą, że otwarte są dla nich „bramy raju”, jak rodzime media określają awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów, co, jak podliczono, wiązałoby się z przychodami na dzień dobry około 70 milionów złotych. Tylko, czy to możliwe, skoro w ubiegłym sezonie w tej wymarzonej fazie grupowej wymarzonych rozgrywek na stadionie Parken nie zdołał wygrać nawet Manchester City?

Na początku meczu w Sosnowcu FC København wręcz imponował sprawnym rozgrywaniem piłki w ataku pozycyjnym. Później jednak swoją grą nie rzucił na kolana. Ale należy od razu zapytać – czy grał bardziej zachowawczo dlatego, bazujące na znacznie większym doświadczeniu w pucharach, że po szybko zdobytej bramce miał korzystny rezultat i rewanż u siebie w zapasie? A jeśli tak, czy dopiero w Kopenhadze pokaże całą swoją moc?

Nie wolno z góry zabijać wiary w piłkarzach Rakowa, choć na pewno warto zadać pytanie, jak chcą wypracowywać i zdobywać bramki na dużo trudniejszym terenie, gdy nie zdołali tego zrobić w Sosnowcu przy ogłuszającym dopingu swoich kibiców przez cały mecz?

Raków i tak osiągnął już w tym sezonie w pucharach więcej niż powinien, biorąc pod uwagę skromne możliwości klubu. A trzeba jeszcze pamiętać, że z powodu kontuzji nie mogli we wtorek wystąpić trzej kluczowi i niezwykle kreatywni zawodnicy - Ivi López, Zoran Arsenić i John Yeboah. Pierwszy w rewanżu w Kopenhadze nie pomoże. Dwaj pozostali prawdopodobnie już będą zdolni do gry. Czy tyle Rakowowi wystarczy do wymarzonego awansu?

▬ ▬ ● ▬