Czy to jakaś epidemia?

Fot. Trafnie.eu

W ciągu trzech dni obejrzałem trzy mecze, które zakończyły się bezbramkowym remisem. To znaczy trzy, gdy zabierałem się do pisania tego tekstu.

Najpierw było w piątek towarzyskie starcie Polski z Urugwajem. Już o nim wspomniałem. Później mogłem poczytać co mówili i pisali inni. Najwięcej komentarzy dotyczyło oczywiście Artura Boruca w związku z jego pożegnalnym mecze w kadrze. Dobre podsumowanie stanowiło postawione pytanie – osiągnął w karierze tyle co mógł, czy tyle co chciał?

Odpowiedzi z mojej strony nie będzie. Niech każdy spróbuje poszukać jej sam. Z pewnością opinia samego Boruca, że niczego nie żałuje, raczej w tym nie pomoże. Ale chyba już przez lata wszystkich do specyfiki swoich wypowiedzi przyzwyczaił.

Następnego dnia zaliczyłem mecz barażowy do mistrzostw świata Dania – Irlandia. Stadion w Kopenhadze pamiętałem z całkiem świeżego jeszcze lania na początku września. Ciekawy byłem czy Duńczycy zleją tak Irlandczyków, jak nas. Rywale Polaków z eliminacji do EURO 2016 nie dali się jednak rozjechać rywalom, jak orły Nawałki przed dwoma miesiącami. Gdyby tylko na tej podstawie wyciągać wnioski, to chyba nasi byli wtedy beznadziejni, a nie Duńczycy tacy dobrzy.

Irlandia to świetne wybieganie, agresja, walka i… właściwie tyle. Tyle wystarczyło na bezbramkowy remis na wyjeździe. Czy wystarczy też do awansu w rewanżu? Mimo całej sympatii dla Irlandczyków specjalnie za nimi w finałach nie tęsknię. Wolę lepsze piłkarsko drużyny. Ale boisko i tak wszystko zweryfikuje.

W niedzielę trzeci bezbramkowy remis. Tym razem w czwartej polskiej lidze, choć nazywanej trzecią. W derbach Warszawy spotkała się Polonia z rezerwami Legii. Ponieważ w Ekstraklasie jest akurat przerwa, można było pomyśleć, że gospodarze mieli wyjątkowego pecha z terminarzem rozgrywek. Pół drużyny Legii stanowili zawodnicy z kadry pierwszego zespołu: Konrad Jałocha, Łukasz Moneta, Michał Kopczyński, Hildeberto Pereira, Dominik Nagy, Thibauult Moulin… A na trybunach ich szef, chorwacki szkoleniowiec Romeo Jozak z asystentami - Deanem Klafuriciem i Aleksandarem Vukoviciem.

Poloniści wyraźnie przestraszyli się nazwisk w wyjściowym składzie rywali, co miało dobre i złe strony. Dobre, bo widać było w ich zachowaniu maksymalną mobilizację. Złe, bo w niektórych zagraniach byli za bardzo „elektryczni”. Dopiero kiedy przestali się bać nazwisk legionistów, zaczęli normalnie grać w piłkę.

Naprawdę trudno było zauważyć kto gra na co dzień w Ekstraklasie, a kto trzy poziomy niżej. Kilka razy zakotłowało się pod obu bramkami, więc generalnie nikt nie miał prawa narzekać. Mecz ciekawszy od tych dwóch na poziomie reprezentacyjnym, które oglądałem w poprzednich dniach.

W Legii znane nazwiska były tylko na koszulkach. Trener zdjął z boiska Nagy’ego i Moulina już w przerwie. Jozak opuścił trybuny kwadrans przed końcem. Najbardziej skorzystał na tym Hildeberto Pereira, który w ostatnich minutach kilka razy leżał na murawie ogrywany przez rywali.

Gdy wydawało mi się, że zakończę tekst na derbach Warszawy, przypomniałem sobie, że przecież trwa kolejny mecz barażowy. Szwajcaria grała w Bazylei z Irlandią Północną. Wynik? Oczywiście bezbramkowy. Jakaś epidemia???

Tak jak psioczyłem przed dwoma dniami na piłkarzy gości, tak teraz muszę ich pochwalić. Choć oczywiście nie zmienili swego siermiężnego stylu, życzyłem im awansu, bo imponowali ambicją, podczas gdy gospodarze cieniowali strasznie. Czego zabrakło Irlandii Północnej do awansu? Sędziego z Rumunii, który podarowałby im w rewanżu karnego, jak podarował rywalom w Belfaście w pierwszym meczu.

Właśnie zaczyna się kolejny mecz barażowy Grecja – Chorwacja. Zastanawiam się czy oglądać? Po czterech bez bramek, piąty w ciągu trzech dni jest trochę jak ćwiczenia z...  masochizmu.

▬ ▬ ● ▬