2013-03-21
Czy piłkarze uratują stołek prezesowi?
Myślicie, że tylko w PZPN działy się w ostatnich latach dziwne rzeczy? Jeśli to może być jakimś pocieszeniem, w ukraińskiej federacji też!
Jeśli w piątek goście wygrają w Warszawie, to nie tylko mogą poprawić swoją sytuację w grupie, ale też uratować stanowisko prezesa miejscowej federacji (FFU) Anatolija Końkowa. Wasilij Czesnokow z portalu "Футбольный клуб" zdradza pikantne szczegóły.
Plotki o tym, że w federacji szykuje się kolejny przewrót, krążą od końca ubiegłego roku. A jest ich coraz więcej. Ci sami intryganci, którzy przed dwoma laty próbowali się pozbyć Grigorija Surkisa, teraz przygotowują odprawę dla Końkowa. Ten sprawuje swój urząd dopiero od września. Jeszcze na dobre nie zdążył nacieszyć się nową władzą, a już ją straci? Można się nawet domyślać, kto szykuje się, by zająć po nim miejsce. Żeby zrozumieć w czyim interesie leży dymisja prezesa, trzeba najpierw odpowiedzieć sobie na pytanie – czym zdążyły wyróżnić się nowe władze federacji?
Przede wszystkim rozpoczęły jej powszechną reorganizację. Ponieważ nie były w stanie same tego zrobić, zaangażowały profesjonalną firmę konsultingową. A ta przez kilka miesięcy przewróciła FFU do góry nogami. Jej raport liczył 170 stron. Dokument nie został jednak opublikowany. Firma wyceniła swoje usługi na równowartość stu tysięcy dolarów! Wydaje się, że były to pieniądze wyrzucone w błoto.
Idźmy dalej. W prawdziwą błazenadę przekształciły się poszukiwania selekcjonera reprezentacji, gdy Oleg Błochin wybrał pracę w kijowskim Dynamie. Czy Mircea Lucescu albo Juande Ramos mogliby rzeczywiście dzień i noc przejmować się losami kadry Ukrainy? Później nastąpił nagły zwrot, gdy kierownictwo FFU obrało opcję patriotyczną, proponując stanowisko Andrijowi Szewczence, ale także Harry’emu Redknappowi. I zrobiło to praktycznie równocześnie! Obaj odmówili. A co by było, gdy obaj się zgodzili?
O jakich przemyślanych działaniach można tu mówić, jeśli w ciągu paru tygodni do powołania Michaiła Fomenki lista kandydatów liczyła około 30 nazwisk?
Dziennikarze mieli niezły ubaw, opisując pracę nowej piłkarskiej władzy. Gdy od jednego z nich zażądano autoryzacji w federacji tekstów jej dotyczących, krytyka jeszcze wzrosła. Stało się jasne, że teraz rozpocznie się proces szukania winnych całej sytuacji, a w roli kozła ofiarnego wystąpi sam pan prezes.
Kiedy Anatolij Końkow postanowił kandydować w wyborach, z dumą mówił o „drużynie współpracowników”, bez której nic nie osiągnie. Na początku tak to zresztą wyglądało. Ludzie z jego otoczenia starannie budowali atmosferę współpracy na drodze do wspólnego celu, chwaląc swego szefa. Jednak po pewnym czasie stało się jasne, że „jednolita drużyna profesjonalistów” jest fikcją.
Na przykład członkowie Komitetu Wykonawczego pozwalali sobie na wypowiedzi, których sens był sprzeczny z tym, co mówił Końkow. Krytykowali na przykład szefa sędziów Włocha Pierluigi Collinę, którego pracę prezes oceniał pozytywnie. Można było bez problemu zauważyć pierwsze objawy anarchii w kierownictwie federacji. Czyli mit o zwartej drużynie idącej w ogień za szefem, rozsypał się jak domek z kart.
Ale Końkow też nie był święty. Sam zresztą kilka razy przyznał, że w różnych sytuacjach postąpił nie tak, jak trzeba. Najbardziej bolesne były doświadczenia związane z poszukiwaniem nowego selekcjonera. Nikt wtedy nie próbował go bronić, gdy był straszliwie krytykowany w mediach. Należało raczej wyczuć, że temperatura wokół jego błędnych decyzji jest sztucznie podnoszona. W tym także z pomocą pierwszego wiceprezesa FFU Anatola Popowa. To on przecież przyznał, że propozycja objęcia reprezentacji złożona Andrijowi Szewczence „była osobistą inicjatywą prezesa”. Czyli dał do zrozumienia – skoro sam popełnił błąd, niech sam teraz za niego odpowiada.
Szpilę wbił Końkowowi jeszcze jeden wiceprezydent Sergiej Storożenko, który piastował tę funkcję jeszcze za czasów Grigorija Surkisa. Raz powiedział dziennikarzom: „Niektórzy ludzie mają określone ambicje. Chcą rządzić wszystkim”. Czy można udawać, że nie wiadomo kogo miał na myśli?
Storożenko wcale nie czuje się skrępowany faktem, że zachowuje się tak już nie po raz pierwszy. Wcześniej obrażał się na Surkisa. Ale gdy ten postanowił „nie zauważyć” zdrady swojego zastępcy, to jeśli Końkow postąpi podobnie, może przegrać z kretesem.
Natychmiast po wyborze nowego prezesa FFU jeden z dziennikarzy przewidział, że jego współpracownicy szybko odsuną szefa od rządzenia. I tak się stało. Dzięki ich wydatnej „pomocy” w publicznej świadomości Końkow funkcjonuje jako człowiek, od którego tak naprawdę niewiele zależy. Można by go chyba nawet porównać z byłym sekretarzem generalnym… KC KPZR (Komitet Centralny Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego) Leonidem Breżniewem, który w czasach totalnego zastoju mówił o „powszechnej równości i dobrobycie”. Teraz Końkow stale wspomina, że należy „zjednoczyć się wokół piłki”.
Od początku 2013 roku nie sposób zauważyć jakichkolwiek symptomów zmian na lepsze. Federacja funkcjonuje, ale nie wykonuje żadnych istotnych ruchów. Obiecała działania upowszechniające piłkę nożną, ale trudno je dostrzec.
Widzą to wszyscy. Widzi i Końkow. Widzi i rozumie, że może nie udźwignąć ciężaru krytyki. A to oznacza, że Ukraina powinna być gotowa na kolejną zmianę prezesa federacji, jeśli jeszcze urzędującemu nie pomoże… Fomenko i jego reprezentacja. Tylko swoimi zwycięstwami jest w stanie umocnić pozycję prezesa. To nie tajemnica, że przy wyborze selekcjonera Końkow sympatyzował ze swoim dawnym znajomym z Dynama Kijów, podczas gdy Popow i Storożenko popierali Szweda Svena-Görana Erikssona. Reprezentacja pozostaje więc jedyną nadzieją Końkowa. A on w piątek na trybunach Stadionu Narodowego w Warszawie będzie jednym z najbardziej zainteresowanych przebiegiem meczu obserwatorów.