Czy pieniądze wszystko zniszczą?

Fot. Federico Guerra Moran/Shutterstock.com

W mocno subiektywnym podsumowaniu tygodnia zdecydowanie najgorzej oceniłem piątek. Pojawiły się wtedy trzy informacje, a jedna gorsza od drugiej.

Najpierw ta najgorsza. Cezary Kucharski podaje do sądu Roberta Lewandowskiego. Czyli były agent podaje zawodnika, którego interesy kiedyś reprezentował, planując karierę na samym jej początku. Obaj odnieśli sukces, wydawało się, że są dla siebie wręcz niezbędni. Aż do momentu gdy się rozstali.

Teraz Kucharski domaga się  (tak twierdzi „Der Spiegel”) od firmy marketingowej Lewandowskiego i jego żony 9 milionów euro. Rozumiem, że chodzi o dawne rozliczenia pomiędzy panami, czy raczej brak rozliczeń według jednej ze stron. Nie znam szczegółów umowy (umów), która ich łączyła, więc nie ma zamiaru rozstrzygać sporu.

Najsmutniejsze jest to, że sprawa dotyczy najbardziej rozpoznawalnego w każdym zakątku świata zawodnika w całej historii polskiej piłki. Czyli jej prawdziwej ikony, stawianej za wzór pod niemal każdym względem.

Dlatego trzeba postawić pytanie – patrz tytuł. Jeszcze jakimiś resztkami nadziei próbuję sobie wmawiać, że nie jest to pytanie retoryczne. Ale chyba nie jestem aż tak naiwny, by sam siebie oszukać. Bo pieniędzy we współczesnej piłce jest tak dużo, że być może aż za dużo.

Zawodnik jeszcze nie podpisze kontraktu, a już podawane są informacje ile po złożeniu podpisu będzie zarabiał. Jakim cudem, skoro powinny to być dane jak najlepiej strzeżone, co leży przecież w interesie obu stron? A w środku tego wszystkiego zawsze jeszcze agenci piłkarzy potrafiący pieniądze liczyć najlepiej. Okazuje się, że we współczesnym futbolu równie ważny dla zawodnika jak, na przykład, trener przygotowania fizycznego jest prawnik, co widać na tym smutnym przykładzie.

Lewandowski jeszcze raz pojawił się w piątek w medialnych tytułach. Na inaugurację Bundesligi strzelił bramkę i zaliczył dwie asysty. Jedna z tych asyst okazała się ważniejsza od wszystkich goli strzelanych tego dnia przez Bayern Monachium, a było ich sporo.
Drużyna Lewandowskiego rozgromiła Schalke 04 Gelsenkirchen 8:0!!!

Polak popisał się wyjątkowym podaniem przy szóstej bramce, zagrywając piłkę tak zwanym „krzyżakiem”. Na takie popisy zawodnicy decydują się najczęściej w dwóch przypadkach:

a) gdy już tak mają, że muszą w każdym meczu zaprezentować jakąś techniczną sztuczką robioną pod publiczkę (patrz Neymar)

b) gdy ich drużyna wysoko prowadzi i można sobie pozwolić na więcej, grając już niemal na pełnym luzie

Te drugi przypadek dotyczy piątkowego zagrania Lewandowskiego. Media wręcz się nim zachwycają i trudno się dziwić, skoro jest rzadkiej urody. Mnie jednak skłoniło do bardzo smutnej refleksji.

Otóż Bayern nie rozbił w inauguracyjnym meczu drużynki jakiegoś klubiku, który przez przypadek awansował do Bundesligi. Nie zmiażdżył zespołu, który tylko marzy o ligowym utrzymaniu. Schalke to nie jest przeciętny niemiecki klub. Wręcz przeciwnie, ma wspaniały stadion, mnóstwo oddanych kibiców i ambicję, by znów odgrywać w miejscowej lidze znaczącą rolę.

Zagranie „krzyżakiem” Lewandowskiego stanowi dowód totalnego upokorzenia Schalke. A rezultat uzyskany w meczu w Monachium dowodzi, że współczesny futbol coraz bardziej się rozjeżdża. Czyli silni są coraz silniejsi, a reszta coraz bardziej zmarginalizowana i skazana jedynie na odgrywanie ich tła.

Dlatego coraz łatwiej wskazać kto może zdobyć mistrzostwo w najsilniejszych europejskich ligach. Jeśli nie jest to jeden faworyt (Niemcy, Włochy, Francja), to najwyżej bardzo wąskie grono kandydatów do tytułu. I przykład Leicester City sprzed kilku lat stanowi najwyżej wyjątek jeszcze mocniej potwierdzającym tę regułę.

I na koniec powrót do Polski. PZPN wyznaczył w piątek nową datę meczu o Superpuchar Polski odwołanego w sierpniu w pierwotnym terminie ze względu na problemy z koronawirusem. Teraz Legia Warszawa ma zagrać z Cracovią 9 października.

Nazwanie tego w mediach „kontrowersyjnym terminem” uznaję za niewinny żart. Trzeba powiedzieć wprost – to bezsens w najczystszej formie, zupełny brak logiki! Jak można rozgrywać mecz o jedno z najważniejszych trofeów w rodzimym futbolu, skoro ma się odbyć w terminie zgrupowania (nie tylko) reprezentacji Polski, pomiędzy jej spotkaniem towarzyskim z Finlandią (7 października) a kolejnym w Lidze Narodów z Włochami (11 października)?

Przecież z góry wiadomo, że obie drużyny nie będą mogły wystąpić w najsilniejszych składach. Przecież to jawna deprecjacja rozgrywek. I na ironię zakrawa fakt, że śmieszną decyzję podjął PZPN, który od wielu lat chwali się, że przywrócił należną rangę Pucharowi Polski, którego finał jest prawdziwym wydarzeniem w krajowym futbolu. Już lepiej zrezygnować w ogóle z rozgrywania meczu o Superpuchar Polski, niż przeprowadzać go w tak kuriozalnym terminie.

▬ ▬ ● ▬