Czas karnawału

Fot. trafnie.eu

Bramkę zdobył Chorwat, czerwone kartki zobaczyli Gruzin z Bośniakiem, a na trenerskich ławkach siedzieli Hiszpan i Norweg. Ekstraklasa wznowiła rozgrywki.

Międzynarodowe towarzystwo dowodzi, że w Polsce z piłki da się żyć. I to nawet nieźle. Gorzej z poziomem oferowanym w zamian za otrzymywane pobory. Najlepszy dowód - piątkowy mecz w Warszawie, w którym Legia ograła Koronę 1:0 po bramce zdobytej w końcówce z karnego. Był to debiut w polskiej lidze mocno lansowanego pod koniec ubiegłego roku Henninga Berga. Wypadł okazale, co przyznał norweski trener Legii, choć nie pod takim względem, którego mógł oczekiwać.

Na stadionie dużo się działo, ale akurat najmniej, jeśli chodzi o czysto piłkarskie atrakcje. Berg w bardzo dyplomatyczny sposób stwierdził, że jak na tę porę roku boisko było dobre, ale jednak nie na tyle, by można było na nim szybko rozgrywać piłkę. Prawda, ale tylko częściowa. Widziałem już dużo ciekawsze mecze na dużo gorszych boiskach. Spełniony był jeden warunek – odpowiednie umiejętności zawodników.

Rozbawił mnie trener Korony Jose Rojo Martin, który stwierdził, że jest dumny ze swoich piłkarzy. I zasugerował jeszcze, że nie zasłużyli na porażkę. Dumny z czego? Z wybijania piłki poza własne pole karne i to też nieporadnie?  

Pan Martin na spółkę z Bergiem odegrali zabawne role opisując po meczu boiskowe wydarzenia. Najpierw jeden stwierdził, że oczywiście karnego nie było. Po kilku minutach przyszedł drugi i przekonywał, że był na sto procent.  

Panowie, może dogadajcie się między sobą przed konferencją prasową, żebyście się nawzajem nie ośmieszali. Jak mam szanować trenerów, którzy idą w zaparte mając totalnie odmienne spojrzenie na tę samą sytuację? Zamiast ciągle biczować sędziów, niech najpierw spojrzą w lustro. Inaczej kolejny raz wyjdą z tego igrzyska szowinizmu.    

Najwięcej działo się wokół boiska. Mecz ledwo się zaczął, gdy zaczął się też karnawał na trybunach. Komu wcześniej przeszkadzały race, teraz musiał przyznać, że są wyjątkowo łagodną formą pirotechniki. Przez kilka minut z trybuny za bramką ("Żylety") strzelały w niebo fajerwerki robiąc mnóstwo hałasu i dymu. Nawet świętowanie nadejścia Nowego Roku to przy tym pestka. Speaker kilka razy rozpaczliwym już głosem apelował:

„Jeszcze raz przypominam o zakazie używania środków pirotechnicznych”.

Nie sądzę jednak, by wierzył, że jego apele mogą przynieść jakikolwiek skutek. Oglądaliśmy bowiem pokaz siły na trybunach, gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości, kto na tym stadionie naprawdę rządzi.

Nie słyszałem, żeby po meczu próbowano dyskutować jakie będą konsekwencje. Nie dyskutuje się o rzeczach oczywistych, bo przecież wiadomo, że będą i to poważne. Trybuna, albo i cały stadion zostaną zamknięte na pewno. Czyli pan prezes Leśnodorski zaliczył bolesne wejście w rolę jednego ze współwłaścicieli klubu.      

Wojewoda mazowiecki Jacek Kozłowski na początku lutego zapowiadał, że skorzysta z przysługującego mu prawa i w razie konieczności nie zawaha się zamykać stadionów, jeśli będzie taka potrzeba. Leśnodorski, który ostro go kąsał przy każdej nadążającej się okazji, chyba teraz nie ma już nawet pół argumentu…

Henning Berg zapytany o wrażenia z pirotechnicznej oprawy meczu stwierdził, że pierwszy raz spotkał się z czymś takim. Cierpliwości, przyzwyczaisz się chłopie!

▬ ▬ ● ▬