Co sprzedaje się lepiej?

Robert Lewandowski stał się we wtorkowy wieczór bohaterem nie tylko sportowych mediów. Tym razem jednak nie z powodu zdobycia kolejnej bramki.

Według jednej z teorii dziennikarskich, jeśli dobrze kojarzę spopularyzowanej kiedyś wśród dziennikarzy agencji „Reuters”, jeśli pies pogryzie człowieka, to nie jest żadna informacja. Informacja jest wtedy, gdy człowiek pogryzie psa! Śledząc wydarzenia z wtorkowego wieczoru nie mogłem się oprzeć refleksji, że właśnie z taką mamy do czynienia.

Robert Lewandowski przyzwyczaił nas, że kolejna zdobywana przez niego bramka stała się normą, więc niczym szczególnym. Szczególnym wydarzeniem za to stało się wyrzucenie go z boiska, co nastąpiło w meczu La Liga Barcelony z Osasuną w Pampelunie. Nie upłynął nawet kwadrans, gdy zobaczył żółtą kartkę za faul taktyczny. W 31 minucie obejrzał drugą, a w konsekwencji czerwoną, co stało się wręcz sensacją na światową skalę.

Statystycy pogrzebali w stosownych dokumentach i szybciutko przedstawili dane, że to dopiero jego trzecia czerwona kartka w karierze. Pierwszą zobaczył jeszcze jako zawodnik Znicza Pruszków w meczu z GKS Katowice w 2007 roku, a była konsekwencją pokazania drugiej żółtej. Jedyną bezpośrednią czerwoną ujrzał w 2013 roku w barwach Borussii Dortmund w spotkaniu z HSV Hamburg.

Sytuacja w meczu z Osasuną, która doprowadziła do usunięcia go z boiska, była, jak to się po piłkarsku mówi, walką o pozycję z obrońcą rywali po zagraniu długiej piłki. Lewandowski dość ostro wszedł w niego, ale bez przesady, nie tak brutalnie jak niektórzy twierdzą (za: (przegladsportowy.onet.pl):

„Polski napastnik urządził polowanie na rywala — Davida Garcię. W tej feralnej akcji Lewandowski nie interesował się tym, gdzie jest piłka. Gdy ta była w górze, polował na obrońcę, cały czas na niego patrzył, po czym władował się w niego z impetem, walnął łokciem w twarz, powalił na ziemię. To był brutalny nokaut, pewnie godny oktagonu. Lewy podbródkowy”.

Może po jakimś „lewym podbródkowym” komuś odebrało umiejętność trzeźwego spojrzenia na to, co działo się na boisku? Naprawdę brutalne faule, odpowiadające powyższemu opisowi, wyglądają nieco inaczej. Co nie zmienia faktu, że sędzia Jesus Gil Manzano mógł pokazać Polakowi żółtą kartkę, niestety w konsekwencji też czerwoną, za twarde wejście w Garcię.

Gorsze dla ukaranego jest to, co arbiter opisał w pomeczowym protokole, a do czego dotarły już hiszpańskie media cytowane w polskich (za: wp.pl):

„Po odesłaniu do szatni i w momencie, gdy kierował się do tunelu, piłkarz wykonał dwa gesty dezaprobaty dla decyzji sędziego, polegające na przyłożeniu palca do nosa, a następnie skierowaniu kciuka w stronę arbitra. Kiedy miał już opuścić boisko, powtórzył gest jeszcze raz, patrząc w stronę sędziego asystenta numer jeden i czwartego sędziego”.

Konsekwencje pewnie będą takie, że Lewandowski dłużej „powisi” w meczach La Liga za gest palcem wokół nosa niż za wejście w obrońcę Osasuny.

Na tym przykładzie widać dobitnie jak wysoką cenę trzeba płacić za sławę. Gdyby opisana sytuacja dotyczyła mniej znanego zawodnika, pies z kulawą nogą by się nią nie zainteresował, poza zwyczajową wzmianką w sprawozdaniu meczowym. Lewandowski kolejnymi bramkami uodpornił wszystkich, jak czwarta dawka przypominająca szczepionki na koronawirusa, na swoje strzeleckie popisy. Za to znacznie lepiej sprzedają się w mediach złe informacje na jego temat...

▬ ▬ ● ▬