Co fatalnie się sprzedaje?

Fot. Trafnie.eu

Kto jeszcze nie pisał o Agnieszce Radwańskiej? Wygląda na to, że chyba tylko ja. Postanawiam więc nadrobić zaległości, szukając uniwersalnych wniosków.

Fenomenalna, genialna, fantastyczna… - zaledwie kilka najczęściej powtarzanych od niedzieli w polskich mediach komplementów dla teoretycznie najlepszej tenisistki świata. Nie będę udawał, że jestem specjalistą w branży przebijania małej piłeczki ponad niezbyt wysoką siatką. Ale potrafię odróżnić (nie tylko) skrót WTA od PZT...

Wiem więc, że Radwańska wygrała w Singapurze turniej, który nieoficjalnie można nazwać indywidualnymi mistrzostwami świata kobiet. Wiem też, że z powodu kontuzji nie wystartowała w nim ta, uważana za najlepszą na świecie. Wiem jeszcze, że Polce bardzo pomogła Rosjanka wygrywając swój mecz z bezpośrednią konkurentką Radwańskiej do awansu. Bo pamiętam przecież, że Polka przegrała dwa pierwsze pojedynki, z pięciu rozegranych na tym turnieju.

Nie mam oczywiście zamiaru w niczym umniejszać jej sukcesu, bo w trzech następnych pokazała klasę, grała świetnie. Chyba zaskoczyło to nawet ją… samą. Ja za to jestem zaskoczony, że niektórzy mają tak krótką pamięć. Gdy czytałem cytowane wcześniej komplementy, nasunęło mi się pytanie - skoro jest tak dobrze, dlaczego jeszcze niedawno było tak źle? Nie miałem już ochoty szukać wcześniejszych komentarzy dotyczących Radwańskiej, gdy spadła na piętnaste miejsce w klasyfikacji najlepszych tenisistek świata (teraz jest piąta). Ona pewnie też nie, bo nie były zbyt przyjemne.

Czyż pochopnie formułowane opinie nie mogą narobić więcej krzywdy niż przeciwnicy na boisku? Kiedy we wrześniu zaczęły się podobne zachwyty nad Lewandowskim (pięć bramek w dziewięć minut), jak teraz nad Radwańską, ostrzegałem go:

„Teraz musisz być jeszcze bardziej odporny. Gdy w kolejnych meczach coś ci nie wyjdzie, z takim samym zapałem, jak cię dziś chwalą, przyłożą bez znieczulenia. Ale do tego już się na pewno przyzwyczaiłeś”.

No i w dwóch bramki nie zdobył. I co? Okazało się, ze znów jest „bezzębny”.

Od kilku tygodni obserwuję zwalnianie ze Śląska Wrocław Tadeusza Pawłowskiego. Przeczytałem, że padł ofiarą własnego… sukcesu. Nonsens? Ale nie w piłce, gdzie niemal wszystko jest możliwe. Pawłowski osiągnął coś ponad stan, awansując z drużyną do Ligi Europejskiej w ubiegłym sezonie. A działo się to w klubie, który miał i ma wiele problemów, więc trener „skleja drużynę z odpadów”.

Czy nie powinno być normą eksponowanie właśnie takich argumentów, zamiast zastanawiania się kiedy zostanie pogoniony? Niestety, żyjemy w czasach, w których normalność fatalnie się sprzedaje...

▬ ▬ ● ▬