Cieć i Święto Konia

Fot. Trafnie.eu

Trzy tematy z ubiegłego tygodnia, zdominowanego przez polską reprezentację, chodzą mi jeszcze po głowie. Dlatego postanowiłem się nad nimi pochylić.

Choć z lekkim poślizgiem, myślę, że warto, bo płyną z nich ciekawe wnioski. Najpierw temat, który mnie najbardziej zbulwersował, czyli reakcja holenderskiej prasy po odpadnięciu ich reprezentacji w eliminacjach do mistrzostw Europy. Fakt ten został zgodnie uznany za największą sensację rozgrywek.

Miejscowe media przejechały się po drużynie „Pomarańczowych” jak drogowy walec, nazywając, między innymi, „przebierańcami” i „żałosną drużyną”. Byłbym w stanie zrozumieć tę frustrację, gdyby nie nie dwa drobiazgi. Po pierwsze, nie zauważyłem, by ktoś próbował znaleźć jakieś okoliczności łagodzące. A nie było to wcale takie trudne. Plaga kontuzji i zbieg niekorzystnych czynników, które wyliczyłem w tekście przed miesiącem, pozwalają lepiej zrozumieć, dlaczego było, jak było.

Przykład Holendrów wskazuje, że łatwo można rozbestwić kogoś sukcesami. Holandia to przecież ciągle trzecia drużyna ostatnich mistrzostw świata i wicemistrz z 2010 roku. To jedna z największych potęg w światowej piłce. Starszym zawodnikom, którzy tyle dla Holandii osiągnęli, należy się trochę więcej szacunku. Młodszym, jeszcze na dorobku, więcej zrozumienia. A mnie się marzy, by reprezentacja Polski miała kiedyś takiego „doła” po zdobyciu na dwóch kolejnych turniejach wicemistrzostwa i trzeciego miejsca na świecie!
Przed tygodniem dostałem maila od znajomego dziennikarza z Holandii z gratulacjami po awansie drużyny Nawałki. Odpisałem mu, że chętnie bym się z nim zamienił. Bo jego reprezentacja teraz cieniuje, ale w następnych finałach znów pewnie będzie wymieniana wśród faworytów.

Temat drugi, to pozostawienie na stołku trenera reprezentacji Szkocji Gordona Strachana. Przegrał eliminacje, finiszował dopiero na czwartym miejscu w grupie. W Polsce zostałby wywalony z hukiem. Od razu dokonano by analizy wykazującej, że jest nieudacznikiem czystej wody. Dlaczego więc szefowie szkockiej federacji postanowili go dalej zatrudniać? Ponieważ potrafią realniej niż w Polsce ocenić poziom piłki w swoim kraju. Nie mają aspiracji, by być futbolowym mocarstwem, więc nie wymagają od swojego selekcjonera, by był cudotwórcą.

A nad Wisłą już rozpoczęła się wyliczanka – ile meczów we Francji ma rozegrać drużyna Nawałki? Jeszcze nie wiadomo z kim zagra w grupie, ale już wiadomo, że minimum cztery! Pan prezes, rozkochany przecież w selekcjonerze, zatrudnił go tylko do końca finałów. Brawo! Jak będą tylko trzy mecze we Francji, wiadomo czyja głowa poleci…

I temat trzeci, z krajowego podwórka. Wreszcie ktoś potraktował Jana Tomaszewskiego, jak ja go traktuję od dawna. Zamiast bezkrytycznie wysłuchiwać wygadywanych przez niego kolejnych głupot, Antoni Piechniczek przejechał się po nim bez znieczulenia w wywiadzie dla wp.pl:

„Cieciu, ty nie byłbyś tym Tomaszewskim, gdyby Lato nie strzelił swoich bramek".

Piechniczkowi nie podobało się w jaki sposób były bramkarz traktował poprzedniego prezesa PZPN, a swojego dawnego kumpla z drużyny:

"Na pewno nie zasługiwał na to, żeby go tak deprecjonować, niszczyć tego Grzesia. Ja wściekałem się i dziwiłem, że on to wytrzymuje. Nagonka totalna. Co chwilę dopuszczano do głosu Tomaszewskiego a ten robił z niego gbura, chamidło, używał określeń, które się w głowie nie mieszczą".

Do tego momentu zgadzałem się z panem trenerem. Ale tylko do tego. Byłemu selekcjonerowi przelała się bowiem żółć i potraktował Tomaszewskiego jeszcze takim zdaniem:

"Mówisz, że wyszedłeś na bohatera na Wembley. A jak ja bym stał w bramce, to też by tak było".

A jego występ w historycznym meczu podsumował:

"To było połączenie dwóch zdarzeń, obrony Częstochowy i Święta Konia".

Wniosek jest prosty – były senator poczęstował obecnego (jeszcze) posła językiem, który w trwającej kampanii wyborczej stanowi najwyżej przykład łagodnego napomnienia...

▬ ▬ ● ▬