Budowanie i rozbieranie

W subiektywnym podsumowaniu tygodnia o starcie polskich drużyn w europejskich pucharach, czyli braku zrozumienia prostej zależności. A także o…

Jagiellonia Białystok i Legia Warszawa zagrają w fazie ligowej Ligi Konferencji. Trzeba się cieszyć, choć to tylko rozgrywki UEFA trzeciej kategorii. Skrojone jak ulał dla takich prowincjonalnych futbolowych krajów, którym niestety jest Polska. Jej przedstawiciele wyżej nie byli wstanie podskoczyć, choć co roku pojawia się tęsknota za Ligą Mistrzów, a potem zgrzytanie zębami i szloch, że znów się nie udało.

Towarzyszy temu jeszcze zazdrosne spojrzenie na sąsiadów. Wystarczy zerknąć za południową granicę, bo tam mają właśnie drużyny w elitarnych klubowych rozgrywkach. Z Czech Spartę Praga, ze Słowacji Slovan Bratysława. Dlaczego im się udaje, a nam nie? Im się nic nie udaje, tylko są na tyle mocni, że potrafią wywalczyć awans.

Już wiele razy pisałem, żeby się zastanowić, dlaczego tylu Czechów i Słowaków od lat zarabia na życie w Polsce kopaniem piłki, a naszych w ich ligach można policzyć na palcach jednej ręki. Dlatego, że u nas generalnie lepiej płacą, biorąc pod uwagę średnią zarobków. Jednak u sąsiadów też dobrze płacą, ale tylko w tych czołowych klubach. Są na tyle silne, że potrafiły skutecznie walczyć o awans do Ligi Mistrzów. W Czechach to Sparta i Slavia Praga oraz Viktoria Pilzno. Na Słowacji Slovan Bratysława, który szósty raz z rzędu zdobył mistrzostwo kraju, a czternasty od 1994 roku, w samodzielnej lidze po rozpadzie Czechosłowacji. W kraju nikt mu nie podskoczy, lokalny hegemon, na tyle już mocny, sportowo i finansowo, że zaczyna się liczyć w Europie także w walce z drużynami z potencjalnie silniejszych lig. Dowodem pokonanie przed kilkoma dniami duńskiego Midtjyllandu i pierwszy awans do Ligi Mistrzów!

My cieszymy się, że drugoligowa (z ligi tylko z nazwy pierwszej) Wisła Kraków zlała w eliminacjach Ligi Konferencji słowacki pierwszoligowy Spartak Trnava, a Słowacy cieszą się, że ich mistrz odprawił kilku konkurentów w walce o awans do najważniejszych europejskich rozgrywek.

W Polsce, poza wiarą, że może w kolejnym sezonie jednak się uda, niezmienne pozostaje jedno. Drużyny przed ważnymi meczami pucharowymi zamiast się wzmacniać, systematycznie się osłabiają. I odnoszę wrażenie, że nikt przez lata nie widzi tej prostej zależności osiąganych wyników od zubożenia klubowej kadry.

Przecież Jagiellonia przed potencjalnie najważniejszymi meczami w swej historii sprzedała dwóch kluczowych graczy, którzy mieli znaczący udział w zdobyciu przez nią tytułu mistrzowskiego. Najpierw odszedł do Bragi Bartłomiej Wdowik, a tuż przed starciem z Ajaksem Amsterdam Dominik Marczuk do Realu Salt Lake. Śląsk Wrocław, kolejnego pucharowicza – wicemistrza kraju, po zakończeniu sezonu opuścił Erik Expósito, najważniejszy jego zawodnik, król strzelców Ekstraklasy.

Pół roku wcześniej, przed meczami 1/16 finału Ligi Konferencji Europy z FK Molde, Legia sprzedała kluczowych graczy - Ernesta Muçiego do Beşiktaşu Stambuł i Bartosza Slisza do Atlanty United. Tak można cofać się o następne pół roku, o rok i wymieniać kolejnych zawodników, którzy opuścili polskie pucharowe drużyny. Trudno więc wymagać od nich, by skutecznie goniły Europę, skoro na przemian są budowane i rozbierane. Mają zbyt ubogie kadry, by bez problemów godzić grę w polskiej lidze i europejskich pucharach.

Dlatego często występ w fazie (jeszcze wtedy) grupowej rozgrywek kończył się katastrofą i brakiem awansu do pucharów w kolejnym sezonie (Lech Poznań, Legia, Raków Częstochowa). I dlatego też gra w lecie w eliminacjach do pucharów bywa ironicznie nazywana „pocałunkiem śmierci”.

I jeszcze o transferze z polskiego klubu, który w tym sezonie już z pucharów odpadł. Śląsk sprzedał do włoskiej Venezii Johna Yeboaha. To piłkarz, który… (za: wp.pl):

„Nie spełnił pokładanych w nim nadziei i poprzedni sezon był w jego wykonaniu rozczarowujący. Grał sporo (wystąpił w sumie w 44 meczach), ale zdobył zaledwie cztery bramki. W żadnym momencie nie nawiązał do formy prezentowanej rok wcześniej w barwach Śląska Wrocław. Mimo to odbiła mu sodówka i zaczął wymuszać transfer. Został za to przesunięty do rezerw Rakowa, jednak mimo to znaleźli się chętni na jego usługi”.

Gdy przed rokiem udanie zadebiutował w meczu eliminacyjnym do Ligi Mistrzów z Florą Tallin, napisałem:

„Ponieważ mam świeżo w pamięci niedawne dąsy Yeboaha we Wrocławiu [jeszcze jako piłkarza Śląska, gdy koniecznie chciał odejść do Rakowa], mam też nadzieję, że będzie prezentował taką formę nie tylko do momentu, aż ktoś z lepszej ligi spróbuje go pozyskać”.

Z formą bywało różnie i niestety okazało się, że gdy znów ktoś chciał go kupić, pan Yeboah zaprezentował w Częstochowie te same dąsy, co wcześniej we Wrocławiu. Ale chyba w Rakowie wiedzieli kogo kupują?

▬ ▬ ● ▬