Brutalna weryfikacja

Fot. Trafnie.eu

Piłkarz uznawany za niebywały talent ma coraz większe problemy w coraz słabszym klubie. Jego przypadek stanowi pretekst do wyciągnięcia głębszych wniosków.

Bartosz Kapustka stracił właśnie miejsce w podstawowym składzie. A w jakim klubie? Gdyby zapytać jego i moich rodaków, zdeklarowanych kibiców piłkarskich, podejrzewam, że dziewięćdziesiąt procent (albo i więcej) nie potrafiłoby podać jego nazwy, co nie stanowi raczej dobrej rekomendacji dla zawodnika.

Ostatnie dwa i pół roku jest w piłkarskim życiorysie Kapustki wielką dziurą. Przypomina o sobie tyko na meczach kadry młodzieżowej. Trener Czesław Michniewicz nie może się go wtedy nachwalić. Tak było właśnie w listopadzie po barażu z Portugalią, gdy uznał Kapustkę wręcz za ojca zwycięstwa.

Należy więc zadać proste pytanie – skoro jest tak dobrze, dlaczego jest tak źle? Albo inne – dlaczego Kapustka gra tylko w reprezentacji młodzieżowej? Przecież jeszcze niedawno uważano go za największy talent w polskiej piłce. Wydawało się, że piłkarski świat będzie za chwilę do niego należał.

Jako dziewiętnastolatek pojechał na EURO 2016 nie po to, by siedzieć na ławie, tylko wychodził w podstawowym składzie. A po zakończeniu mistrzostw dostał ofertę z Leicester City i zaczął się ciąg nieszczęść. Wartość polskiego talentu została błyskawicznie i brutalnie zweryfikowana.

Przez cały sezon nie zdołał zadebiutować w Premier League. Następny spędził na wypożyczeniu w niemieckim Freiburgu. Wydawało się, że to idealne miejsce, by się odbudował, ale tylko się wydawało. Bilans w Bundeslidze – 7 meczów i jedna zdobywa bramka.

Po zakończeniu sezonu nikt go we Freiburgu nie chciał, więc wrócił do Leicester City, gdzie nie miał najmniejszych szans na grę, więc został wypożyczony do satelickiego klubu w Belgii - Oud-Heverlee Leuven, występującego w drugiej lidze. Zaczął wreszcie regularnie występować, ale ponieważ drużyna grała słabo, zmieniono trenera, a nowy posadził Kapustkę na ławie.

Jego przykład powinien stanowić pretekst do głębszych przemyśleń. Pamiętam jak przed dwoma laty, choć już cały sezon stracił plącząc się gdzieś w rezerwach Leicester City, był twarzą młodzieżowych mistrzostw Europy organizowanych w Polsce i witał ich uczestników z wielkich plakatów. Jak to możliwe, że zawodnik uważany za tak wielki talent praktycznie zupełnie przepadł?

Śmiać mi się chce, gdy czytam informacje o kolejnych transferach polskich piłkarzy do zagranicznych klubów w rodzimych mediach, bo niemal zawsze postrzegane są jako gigantyczny sukces. To jest wręcz zachłystywanie się nimi, jak zdobytymi mistrzostwami czy pucharami.

I do tego sumy transferowe przeliczane z podnieceniem na złotówki. Dla polskich klubów, najczęściej z trudem spinających (lub nie!) budżet, stanowią zawsze spory zastrzyk gotówki. Ale w wielkim piłkarskim świecie trzy czy pięć milionów euro to żadna kwota. Za tyle kupuje się piłkarzy będących najwyżej uzupełnieniem szerokiej kadry.

Bo kupuje się ich od klubu, a nie do drużyny, co kolejny raz muszę przypominać. Tak jak zawodnicy muszą dopiero wywalczyć sobie miejsce w drużynie. Najpierw w kadrze na mecz, a potem ewentualnie w podstawowej jedenastce.

Zagraniczny transfer nie jest żadnym prezentem dla kupowanego grajka. To brutalny piłkarski kapitalizm, czysta kalkulacja, która musi się opłacać. Nikt nad nikim nie będzie się litował. Dlatego Kapustka i jego agent powinni się zastanowić przed podpisaniem kontraktu z Leicester City na co się decydują, nawet jak prezes Boniek twierdził, że ten na pewno sobie w Anglii poradzi.

I druga istotna uwaga. Rafał Gikiewicz, bramkarz Unionu Berlin, a w ubiegłym sezonie kolega Kapustki we Freiburgu, wyjaśnił dlaczego nie poradził sobie też w przeciętnym przecież klubie Bundesligi (za: wp.pl):

„Kapustka to wielki talent, z piłką przy nodze jest niesamowity. Ale miał problem z grą w defensywie, no i trochę z wykańczaniem akcji. Nie odstawał bardzo, ale nie był też na topowym poziomie, a taki trzeba utrzymywać, żeby grać w Bundeslidze. Poza tym trener Christian Streich miał jedną podstawową i najważniejszą zasadę: trzeba zap...ć w defensywie”.

Gikiewicz lubi dużo mówić, więc dzięki temu powiedział prawdę, obnażając bez skrupułów braki byłego kolegi z drużyny. Wydaje się, że w Polsce zbyt szybko kreuje się gwiazdy, nie zwracając uwagi na ich braki. W rodzimej lidze niewiele potrzeba, by się wybić. Jeśli zawodnik zaliczy kilka co najmniej przyzwoitych występów z rzędu, już zaczyna się go kreować na znacznie lepszego niż jest w rzeczywistości, a swoje jeszcze dorzuca agent wymieniając, albo wymyślając, nazwy zagranicznych klubów, które już go chcą.

I dopiero jak do takiego klubu trafi, często okazuje się, że z lokalnej gwiazdy zostaje tylko materiał na piłkarza. I nie zawsze tego materiału starcza, by skroić go na miarę prawdziwej gwiazdy. 

▬ ▬ ● ▬