Boże, daj nam takie problemy!

Fot. Trafnie.eu

Po zwycięstwie nad Finlandią zaczęła się jazda bez trzymanki na całego. Nikt nie widzi nawet potrzeby zainteresowania się pasami bezpieczeństwa.

Po zapoznaniu się z reakcją mediów, nawet dość pobieżną, doszedłem do wniosku, że została przekroczona pewna niewidzialna linia. Nikt już nie ocenia szans na wyjście Polski z grupy na EURO 2016. Kto by tracił czas na takie drobiazgi? Nikt nie analizuje na kogo ewentualnie zuchy Nawałki mogą trafić w fazie pucharowej, gdyby się do niej dostały. Po co? To nie my mamy się kogoś bać. To INNI NIECH SIĘ NAS BOJĄ! Wystarczy rzucić hasło „Orły do boju”, a wśród rywali na pewno zacznie się dygotka.

Na wysokości zadania stanął oczywiście mój ulubiony ulubieniec. Jan Tomaszewski zabrał głos po dwóch towarzyskich meczach Polaków. Pamiętam, że ostatnio zapowiadał walkę o medale. Teraz poszedł krok dalej. Obwieścił w TVN (cytuję z pamięci), że Polacy powinni zagrać sześć meczów we Francji, a wierzy, że nawet siedem! Na mistrzostwach Europy nie ma spotkań o trzecie miejsce, więc siedem mogą zaliczyć wyłącznie drużyny, które awansują do ścisłego finału! Brawo, drżyjcie rywale…

Zanim te mistrzostwa w końcu się zaczną, ja zacznę być uważany za maniaka. Bo z uporem maniaka dalej postanowiłem mieć zimną głowę i nie tylko pomyśleć przed dalszą jazdą o pasach bezpieczeństwa, ale na wszelki wypadek je zapiąć. Naprawdę chciałbym dożyć finału Polaków na wielkiej imprezie. Jeśli to kiedyś nastąpi, będę miał czas, by oszaleć ze szczęścia. I poszaleć później przez kolejne cztery lata.

Pamiętam jednak, że największe sukcesy reprezentacja odnosiła wtedy, gdy nikt ich nie oczekiwał, czyli w 1974 i 1982 roku. Jak już miała jechać po mistrzostwo, a bywały takie pokusy, zawsze kończyło się to potężnym kacem. Dlatego pozwólmy innym odnosić sukcesy jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Na prawdziwe zwycięstwa i radości z nich zawsze będzie czas, jeśli rzeczywiście nastąpią.

Żeby była jasność – piszę to na świeżo po obejrzeniu meczu naszych grupowych rywali, Ukraińców, którzy wygrali w Kijowie z Walią 1:0. Mój najkrótszy komentarz do tego wydarzenia – nędza. Poza kilkoma ostatnimi minutami, nieco żwawszymi, i pewną akcją, resztę najlepiej potraktować milczeniem. Jednak nie tylko wspomnianą akcję powinien szczegółowo przeanalizować sztab Nawałki. Bo dowodzi ona jak można wygrać mecz wcale na to (teoretycznie) nie zasługując.

W piłce obowiązują jednak inne zasady. Za wartość artystyczną czy optyczną przewagę punktów się nie dostaje. Lepszy jest ten, kto strzeli więcej bramek. A Ukraińcy koncertowo rozegrali rzut wolny – Rusłan Rotań przerzucił piłkę nad murem, a Andrij Jarmołenko przytomnym strzałem dał gospodarzom zwycięstwo. Dobra rada, a raczej praca domowa do wykonania - przeanalizować i nie dopuścić w meczu z Polską do powtórki!

Wyłącznie na podstawie tego meczu naprawdę trudno się bać Ukraińców. Ale tylko człowiek bez wyobraźni wyciągnie podobny wniosek. Mimo przeciętnej dyspozycji wygrali kolejny raz, znów nie tracąc bramki (w ubiegłym tygodniu pokonali też 1:0 Cypr).
I jeszcze o problemach drugiego rywala Polaków. W Niemczech dramat. Reprezentacja przegrała z Anglią 2:3 i nikt nie wie „gdzie się podziała ta drużyna, która zdobyła mistrzostwo świata przed dwoma laty”? I podobno asiory Joachima Löwa zaczynają już drżeć przed Polakami.

Nad Wisłą takie opinie cytowane są z wielką satysfakcją. Nie rozumiem dlaczego. Znacznie lepiej, gdyby Niemcy byli pewni siebie, bo to dawałoby więcej szans na sprawienie niespodzianki. Kiedy reprezentacja takiej piłkarskiej potęgi mobilizuje się po porażce, nie wróży to niczego dobrego najbliższym rywalom.

A tak przy okazji – Boże, daj nam też takie problemy! Chciałbym kiedyś przeczytać:
„Gdzie jest reprezentacja Polski, która przed dwoma laty zdobyła mistrzostwo świata? Trudno liczyć, że w zbliżających się mistrzostwach Europy będzie głównym faworytem do tytułu”...

▬ ▬ ● ▬