2012-11-14
Beczka lodowatej wody z nieoczekiwaną...
Orły Fornalika dostały baty od Urugwaju. Nic lepszego nie mogło im się przytrafić.
Kto pamięta pierwsze sekundy po zakończeniu meczu z Anglią w październiku w Warszawie? Waldemar Fornalik rzucił się w objęcia swoim współpracownikom. Polscy piłkarze też się porządnie wyściskali. Prawie jak zwycięzcy, a to był tylko remisik 1:1. Wyszły trochę stare kompleksy, trochę brak wiary w możliwość ogrania Anglików, czego polska reprezentacja była najbliższa od czterdziestu lat.
Do tego doszło jeszcze uwielbienie dla strzelca bramki Kamila Glika. Było w tym tyle jego zasługi co i Joe Harta, który źle obliczył wyjście do piłki, co nie przeszkodziło jednak zrobić z Glika prawie bohatera narodowego. I zakomunikować, że problemy z obsadą defensywy w reprezentacji przynajmniej częściowo zostały rozwiązane.
Z jednej strony wszystko łatwo racjonalnie wytłumaczyć. Takie zachłystywanie się sukcesikami jest typowe dla krajów chorobliwie spragnionych prawdziwych sukcesów. Niestety przerost oczekiwań nad możliwościami może spowodować szybko strasznego kaca. I kac był, ale dość łagodny, bo przyszedł na szczęście po meczu towarzyskim, a nie kolejnym o punkty.
W rolę uzdrowicieli wcielili się Urugwajczycy zwyciężając w Gdańsku 3:1. Wynik może być mylący i sugerować chwilami jakąś próbę nawiązania walki przynajmniej o remis. Nic podobnego. Goście ograli w Gdańsku gospodarzy bez najmniejszych problemów. To nie był nawet kubeł zimnej wody na rozgrzane głowy po remisiku z Anglią, ale cała beczka i to lodowatej.
Czwarta drużyna świata pokazała tej Waldemara Fornalika gdzie jej miejsce. Trzeba piłkarzom z Ameryki Południowej podziękować, że nie przylecieli do Gdańska na wycieczkę. Potraktowali mecz nad wyraz poważnie. I Fornalik już wie, w którym szeregu na razie stanął jego zespół. Niestety dosyć odległym. Ale to i tak były praktycznie bezpłatne korepetycje. Gorzej, gdyby ich udzieliła Ukraina w kolejnym meczu eliminacyjnym, który już w marcu.
Przy okazji Glik zrozumiał, że na dłuższe wywiady jeszcze przyjdzie czas. Urugwajczycy w najboleśniejszy z możliwych sposobów pokazali mu co to znaczy oszukać obrońcę. Szczególnie Luis Suárez, który praktycznie robił co chciał na całym boisku nie tylko z nim. Powinien zapamiętać wizytę w Polsce na lata. Napastnik Liverpoolu jest znienawidzony i wygwizdywany na całym świecie jako główny specjalista od symulowania fauli. Ale w Gdańsku zrobił taką furorę, że gdy schodził z boiska w drugiej połowie, dostał owację na stojąco.
Także trener gości Oskar Tabarez był zachwycony. Podziękował za wspaniałe przyjęcie. Podczas hymnu urugwajskiego na stadionie słychać było brawa. „To się bardzo rzadko zdarza” – powiedział na konferencji prasowej po meczu. Na szczęście nikt nie miał ochoty wyprowadzać go z błędu i tłumaczyć, że w Polsce to się akurat zdarza na każdym meczu reprezentacji, bo narodziła się taka nowa, świecka tradycja. Przy okazji więc kibice w Gdańsku zrobili niezamierzoną promocję swojej ojczyźnie. Szkoda tylko, że Urugwaj ma zaledwie trzy miliony mieszkańców i leży daleko od Europy. Po takiej reklamie można by już jutro uruchamiać bezpośrednie połączenie lotnicze z Montewideo.
▬ ▬ ● ▬