A byłem jednym z nich...

Fot. Trafnie.eu

Przed miesiącem do czegoś się zobowiązałem i dotrzymałem słowa. Nie chciałem pogłębiać panującej psychozy. Teraz mogę już śmiało opowiedzieć jak było.

Na początku czerwca zadeklarowałem:

„Gdy jechałem do Francji obiecywałem sobie, że nie będę się w ogóle zajmował tematem bezpieczeństwa. Założenie trochę karkołomne, nawet bardzo. Nie chciałem pisać o tym, o czym od dawna na okrągło bębnią inni zajmujący się tematyką EURO”.

I aż do końca mistrzostw słowa dotrzymałem, tematu przez cały miesiąc nie tknąłem. Okazało się, że wcale nie było to aż takie trudne. Teraz, gdy mistrzostwa już się zakończyły, mogę do niego wrócić na spokojnie. Nie wierzę, by ktoś wybierający się do Francji nie myślał o atakach terrorystycznych. O tych, które nastąpiły w listopadzie ubiegłego roku. I o tych, które mogły nastąpić.

„Teraz strach jechać do Paryża” - powiedział zaraz po tragicznych wydarzeniach Grzegorz Krychowiak.

Pojechałem zaledwie miesiąc później na losowanie składu grup finałowych. Pamiętam jak następnego dnia poszedłem na spacer na wzgórze Montmartre. Jest tam takie miejsce, gdzie w przesmyku ulic widać w oddali Stade de France. Pomyślałem wtedy – jak to będzie za pół roku?

Nawet gdyby dzień przed moim planowanym wylotem na mistrzostwa nastąpiła kolejna seria zamachów, nie miałaby wpływu na moją decyzję. Nawet jeśliby wszyscy próbowali mnie od tego wyjazdu odwieźć. Tak już mam i nic na to nie poradzę.
Gdy przed EURO 2016 zapytałem jednego z redaktorów, czy na nie jedzie, odpowiedział:

„Na całe to trochę strach. Najwyżej na jeden mecz Polaków”.
Nie wiem, czy w końcu się wybrał nawet na ten jeden mecz. Jeśli tak, z pewnością zaraz po przyjeździe upewnił się, że podjął słuszną decyzję ograniczając wyjazd do minimum. Pierwsze wrażenia nie były bowiem najlepsze.

Na lotnisku czy dworcu kolejowym natychmiast rzucali się w oczy żołnierze z karabinami gotowymi do strzału. Chodzili w kilkuosobowych patrolach i trzymali je właśnie w taki sposób, jakby szukali tylko celu do wpakowania w niego całego magazynku naboi. Na ulicach ciągle było słychać samochody jadące na sygnale. I do tego nieustanne kontrole, po dwie, a nawet trzy przy wejściu na stadion.

Gdzieś po trzech dniach przestałem na wszystko zwracać uwagę. Po prostu się przyzwyczaiłem do tych widoków i odgłosów - coś nienormalnego stało się normalne, co uświadomiłem sobie dopiero po kilku tygodniach. W tym okresie nie myślałem zupełnie o ewentualnych zamachach, mogłem śmiało nacieszyć się mistrzostwami, co mi się zresztą udało.

Przypomniałem sobie o potencjalnym niewidzialnym wrogu ze dwa dni przed finałem. W Paryżu pojawiło się znacznie więcej policjantów. Stali na przykład w przejściach podziemnych na stacjach metra i wpatrywali się uważnie w przechodzących pasażerów. Temat nagle wrócił. Czułem, że coś wisi w powietrzu, coś się może stać. Na szczęście nic się nie stało...

Dlatego największymi wygranymi tych mistrzostw byli wszyscy, którzy zdecydowali się do Francji przyjechać. Nie poddali się psychozie i chyba nie żałują. Ja na pewno nie żałuję, a byłem przecież jednym z nich...

▬ ▬ ● ▬