2019-10-30
(Już) zdrowy bocian w formie
Maciej Szczęsny udzielił wywiadu. Czytając te przeprowadzane z nim z reguły trudno się nudzić. Oczywiście pod warunkiem, że ktoś potrafi zadawać pytania.
Maciek opowiadał mi kiedyś, że pewien redaktor podszedł do niego chcąc porozmawiać i wypowiedział jakieś zdanie. On milczał. Zdziwiony redaktor zaczął się dopytywać, dlaczego nie dostał żadnej odpowiedzi, więc dostał odpowiedź następującą:
„Czekam na pytanie!”
Często widzę podobne scenki po meczach. Ktoś podchodzi z mikrofonem do zawodnika i rzuca:
„Słabo to dzisiaj wyglądało...”
Taki rodzaj zagajenia, który (w domyśle) wybrany rozmówca powinien rozwinąć. I z reguły rozwija, na przykład:
„No tak. Staraliśmy się realizować założenia trenera, ale...”
Opisana forma dyscyplinowania pytającego przez Szczęsnego ma tę zaletę, że powinien szanować rozmówcę. Jeśli ów warunek spełni, czeka go nagroda w postaci niebanalnych odpowiedzi. I tak było właśnie z wywiadem, gdy postanowiono go przepytać na okoliczność środowego meczu pucharowego Widzewa Łódź z Legią Warszawa.
Wybór nieprzypadkowy, bronił przecież barw obu klubów i z oboma zdobywał mistrzostwo Polski. Nie ma jednak tylko miłych wspomnień z tym związanych, o czym świadczą odpowiedzi o tak zwanych działaczach (nie cierpię tego słowa) i z Łodzi, i z Warszawy. Przejechał się po nich bez znieczulenia. Oto dowody (za: sport.tvp.pl):
„Po sezonie 1995/96 działacze w Legii – byli wojskowi, pozatrudniani na etatach – powiedzieli, że jest pusto w kasie i nie mają za co przedłużać kontraktów, ale na tyle wypromowaliśmy się w Lidze Mistrzów, że na pewno dostaniemy zatrudnienie w Europie. Był to więc dla nas jasny sygnał, że trzeba szukać nowego klubu. Znalazłem – angielskie Reading. Ale kiedy ich wysłannicy przyjechali na rozmowy, usłyszeli, że akurat dla mnie jest przygotowany nowy, lukratywny kontrakt. Szkoda, że mnie nikt tego wcześniej nie powiedział. Dodam, że zaczynałem wtedy przygotowania do nowego sezonu na zgrupowaniu reprezentacji Polski w Wiśle i nie byłem w Warszawie przy tych rozmowach. Dowiedziałem się post fatum. Przekaz na zewnątrz poszedł taki, że użyłem Reading jako potencjalnego kontrahenta, który miał zagwarantować mi lepszą pozycję do negocjacji zarobków w Legii. Było zupełnie inaczej. Uznałem, że dorośli mężczyźni tak spraw nie załatwiają i ja z panami już nie tańczę. Powiedziałem, że w Legii już nie zagram i tak, po kilku dniach bezrobocia, zaczął się mój romans z Widzewem”.
Wtedy w tle pojawili się kibice Legii:
„Zażądali od działaczy wyjaśnień. Odbyło się spotkanie na Żylecie, podczas którego padło mniej więcej takie uzasadnienie: »Zastanówcie się, jak to możliwe, że Szczęsny przeszedł do Widzewa, skoro miesiąc wcześniej prowadząc u siebie z Widzewem 1:0, przegraliśmy 1:2 i straciliśmy tytuł«. Wnioski narzucały się same. Działacze po raz kolejny zachowali się jak mali chłopcy. Rozumiem, że trudno jest powiedzieć: »Popełniliśmy błąd w negocjacjach z panem Maciejem, nie wszystko wyglądało tak jak powinno i pan Maciej się na nas obraził, uniósł honorem i powiedział, że ma nas w d***«. Ale po dziewięciu latach mojej gry dla Legii działacze powinni mieć chociaż tyle honoru i uczciwości, by nie robić ze mnie człowieka, który od dawien dawna zamierzał odejść do Widzewa. A tym bardziej nie powinni sugerować, że porażka sprzed miesiąca to fragment większego planu. To jest zwykłe ku***stwo”.
Pożegnanie z Widzewem było niestety podobne:
„Byłem dogadany z prezesem [Andrzejem] Pawelcem, że po rocznym wypożyczeniu Widzew mnie wykupi i podpiszę trzyletni kontrakt. Właścicielem mojej karty zawodniczej była Pogoń Konstancin i pan Janusz Romanowski. Wykup niechybnie by się powiódł, ale niestety w meczu na Łazienkowskiej doznałem kontuzji, która wykluczyła mnie z gry na rok i Widzew przestał się mną interesować. Wyszedł z założenia, że chore bociany zostają w kraju”.
Na szczęście bocian zdołał się wykurować i jak widać jest w formie.
▬ ▬ ● ▬