2019-11-10
77 768!
Dwa mecze ligowe w Niemczech i Anglii koncentrowały uwagę kibiców w Europie podczas weekendu. Znalazłem jeszcze trzeci, który symbolicznie je połączył.
Najpierw w sobotę w Bundeslidze Der Klassiker. Bayern zmiażdżył w Monachium Borussię Dortmund 4:0. Wynik niepozostawiający wątpliwości kto ciągle rządzi w niemieckim futbolu. Choć w tym sezonie miało być inaczej. Po sobotnim meczu wydaje się mało prawdopodobne, że będzie.
Miałem kiedyś okazję obejrzeć absolutnie wyjątkowe Der Klassiker, bo w finale Ligi Mistrzów na Wembley w 2013 roku, gdy Bayern wygrał 2:1. Sześć lat wydaje się wiecznością. Borussię prowadził wtedy jeszcze Jürgen Klopp, a w jej barwach występowało trzech Polaków: Łukasz Piszczek, Jakub Błaszczykowski i Robert Lewandowski.
Pierwszemu, który pozostał w Dortmundzie, trener Lucien Favre oszczędził upokorzenia związanego z występem w sobotnim meczu i nie pozwolił podnieść się z ławki na Allianz-Arena.
Ostatni znów zrobił, co od początku sezonu robi z podziwu godną regularnością, czyli zdobył dwa gole. I znów pojawiło się w tle pytanie – czy zdobędzie „Złotą Piłkę”? Znów odpowiadam – raczej wątpię. Tak podpowiada rozsądek oparty na dotychczasowych doświadczeniach z przyznawaniem tej nagrody. Choć bardzo, bardzo (...) bardzo chciałbym się mylić. I marzę, by na początku grudnia, gdy zostaną ogłoszone wyniki, z prawdziwą rozkoszą do pomyłki się przyznać. Ale coraz mocniej zaczynam wierzyć, że Lewandowski znajdzie się w finałowej trójce. I mam nadzieję, że do żadnej pomyłki w tym względzie przyznawać się nie będę musiał.
Od finału na Wembley w 2013 roku jedno się nie zmieniło. Borussia stara się zdetronizować Bayern i ciągle nie może. Może tylko z zazdrością spoglądać jak w Monachium świętują kolejny tytuł mistrzowski. Niestety już, z punktu widzenia Dortmundu, siódmy z rzędu. Nie licząc triumfu we wspomnianym finale Ligi Mistrzów i dwóch finałach Pucharu Niemiec z jej (przegranym) udziałem. Na pewno kiedyś go zdetronizuje. Tylko kiedy?
W niedzielę odbył się mecz na szczycie Premier League. Liverpool pokonał, w cieniu sędziowskich kontrowersji, Manchester City 3:1. Na razie w lidze spisuje się rewelacyjnie – jedenaście zwycięstw i jeden remis, a w efekcie aż osiem punktów przewagi nad drugim w tabeli Leicester City.
Czy wreszcie po trzydziestu latach zdobędzie znów wymarzony tytuł mistrzowski? Trzeba być samobójcą, by zaczynać koronację po dwunastu kolejkach w takiej lidze jak angielska. Klopp chyba jest za mądry, by na tym etapie rozgrywek nawet o tym zacząć myśleć.
Dwa szlagierowe mecze Bundesligi i Premier League obejrzało odpowiednio 75 000 i 53 324 widzów. Nie był to jednak rekord frekwencji podczas weekendu. I nie sądzę, by wielu potrafiło odpowiedzieć w jakim spotkaniu padł. Nawet gdybym podpowiedział, że związanym z futbolem w obu wspomnianych krajach.
Otóż na Wembley spotkały się w towarzyskim meczu kobiece reprezentacje Anglii i Niemiec co obserwowało z trybun aż 77 768 widzów! Nigdy mecz kobiecej piłki nie zgromadził na Wyspach Brytyjskich tak licznej widowni.
Już kilka razy apelowałem, by nie lekceważyć ambitnych dziewuch ganiających za piłką. Po ogromnym sukcesie jakim były ostatnie mistrzostwa świata, coraz więcej ludzi chce je oglądać w akcji. Poziom w kobiecym futbolu podniósł się w ostatnich latach niewiarygodnie, co ma też niestety negatywne następstwa.
„Lwice”, bo tak nazywane są angielskie piłkarki przez rodzime media, przegrały w sobotę na Wembley 1:2. I zaczął się proces zwalniania menedżera reprezentacji Phila Neville’a. Media i kibice twierdzą, że dziewuchy są wspaniałe, tylko jak najszybciej trzeba pogonić ich szefa, który jest trenerskim nieudacznikiem.
Niestety w życiu nie ma nic za darmo. Za coraz większą popularność trzeba płacić coraz większą cenę zmagając się z rosnącą presją. I „Lwice”, a szczególnie ich menedżer, właśnie tego doświadczają.
▬ ▬ ● ▬